Brzmi to jak - wybacz - spowiedź wspomnianego przez Ciebie handlarza.
Znam też inny obieg sprzętu w przyrodzie. Pewna politechnika zabawki po przejściach (ale nadal w akceptowalnym stanie) przekazywała pewnym szkołom. W zasadzie w sposób "ściągamy ze stanu i nie ma". A pewne szkoły po pewnym czasie - uczniom. I to nie był brakujący 0,1%, tylko trwało to latami. Masa sprzętu jest od parudziesięciu lat w prywatnych rękach, a trafiła tam różnymi kanałami; nie wnikam.
Pewna politechnika kawałek po kawałku wystawia zabawki na aukcje, pewien likwidowany zakład (wręcz kombinat) parę lat temu również wyprzedał masę laboratoryjnego sprzętu pomiarowego za grosze. Także bez jaj, z tego 99,9% zrób tak może 50% maksimum.
Ktoś chce sprzedać, sprzedaje za sensowną cenę, handlarz kupuje, dopisuje swoje dyrdymały, że to ulubione onuce samego Goeringa itp i sprzedaje - lub usiłuje sprzedać - za ciężki hajs. To działa dosłownie jak z autami, tylko licznika do przekręcenia brak.
Zabawa w oficjalne głupoty z firmą utylizującą to już obecne czasy. A firmy utylizacyjne będą chciały sprzedać każdy sprzęt, który wykazuje chociażby śladowe działanie - klasyczne
radio działa, bo lampy sie świeco. Papier przyjmie wszystko -
zniszczono. Tabliczka z numerem seryjnym
przypadkowo odpadła.
Dziwne ceny biorą się z przaśnej, chłopskiej, prostej myśli. Prostemu chłopu błyśnie kawałek złotej nóżki i już (myśli, że...

) jest milionerem.

To tak jak z tą legendą, że jak przeszła pewna armia, to poznikały krany i mosiężne okucia... Bo wyglądały
złoto. Idąc dalej tym prostym myśleniem każdy proboszcz powinien wyprzedać na złom wszystkie srebrne i złote przedmioty kultu jakie ma
na obiekcie nie zważając na ich wartość sakralną, historyczną i użytkową. A bo mają
złocone gniazda i styki.
Przy czym znam i takich proboszczów, co upłynnili zabytkowe żyrandole wieszając w zamian oprawy typu OR, czyli toporne "kółka" z gołą żarówką. Ale niech lepiej na to spadnie zasłona milczenia.
Winetu pisze: pn, 14 października 2019, 12:53Ceny mierników kompletnych zawyżają do granic absurdu "zegarmistrzowie".
Otóż to. Tyle że granice absurdu już dawno przekroczono.
Tzw zegarmiszcze (nie mylić ze specjalistami od zegarków - zegarmistrzami, a także nie mylić z magikami od wymiany bateryjek) też mają niezły odlot, licząc, że ktoś im kupi za 500zł taki bohomaz typu zestaw DDRowskich nixie wystających z boazerii obstrojonych ledami. O zgrozo, opisany czcionką comic sans, że wintydż didżital niksi klok.
Jakimś dziwnym trafem urządzenie XYZ można kupić w idealnym stanie od prywatnej osoby za przysłowiową
stówkę (nie mówię tu o nieetycznym wciskaniu kitu staruszce, tylko o normalnej aukcji), a to samo urządzenie wyglądające jak przejechane przez czołg i umazane g... wisi od lat u handlarza za 899zł. Przeszło mi nawet kiedyś przez myśl, że to jakaś ultra-wymyślna pralnia pieniędzy. Ale prosty chłopak jestem, nie mnie to rozumieć.
Taki typ handlarzyny woli po latach wystawiania w nierealnej cenie potłuc precyzyjne urządzenie kilofem, niż sprzedać za realną cenę.
Tak było, nie zmyślam.
Jeden z moich ulubionych widoków - najzwyklejsze BC211 wystawiane za kilkanaście zł sztuka z obowiązkowym opisem, że z wojska i że złocone i że coś tam coś tam. Nie bronię. Bynajmniej. Fajnie, że były w wojsku; mają co wspominać.

Tłumaczę jedynie na przykładzie to chore zjawisko.
Ziew. Jak mówię - handlarzom i zegarmiszczom życzę powodzenia, każdy robi hajs jak potrafi. Ja osobiście wolę wyremontować jakiś stary miernik dla siebie lub dla kolegi; ot, po prostu, do okazjonalnego używania w domowej pracowni. Czyli tzw kawał dobrej, tylko nikomu nie potrzebnej roboty.
