"Franek, wez wiaderko i przynies do pelna cosinusa fi, tylko zeby byl zielony" - tak zartowalo juz z mlodszego rocznika pokolenie mojego ojca (rocznik '51). A zartowali, bo znalazl sie podobno niejeden "Franek", ktory szedl na wartownie TZE (bodajze) w Skarzysku Kamiennej z wiaderkiem i poslusznie prosil o zielony cosinus fi
Co do wirtualnego nauczania, wiem, ze to OT, ale slowo od kogos, kto sie tym zajmowal dosc dlugo na studiach (praca "autorska", platforma distance learning). Otoz wielkim krzykiem mody byly wszelkie symulatory. Oscyloskopy, wnetrza procesorow, wzmacniacze operacyjne i co kto chcial - suwaki, pokretla, etc.
Ale w takim ukladzie NIGDY NIC sie nie wzbudzalo od zle polozonych kabli, NIGDY nie trzeba bylo nic ekranowac i NIGDY sie nie przeciazylo ukladu. Albo znow odwrotnie - jak tranzystor dostal NIECO wiekszy, niz dopuszczalny prad na kolektor, to NATYCHMIAST sie "palil", bo nikt nie wpadl na pomysl, ze istnieje cos innego, niz klasa A, a tranzystor to NIE bezpiecznik (w dodatku szybki).
Jak ja sie kurde ciesze, ze ojciec uczyl mnie elektroniki na "zywych" podzespolach (ilez razy popalilem multimetr, bo "mierzylem natezenie pradu w gniazdku", albo "opor baterii"... zasilacze i wzm. Y w oscyloskopie Kabidu...

O wywalonych korkach, poparzonym nosie (tak, nosie

) dymie w mieszkaniu, elektrolitach rozwalonych po calym pokoju i inych "breweriach" nie wspomne

)