Mierniki te, pierwszorzędne jeżeli chodzi o klasę wykonania i projekt elektroniczny, a także podzespoły, nierzadko sprowadzane za ciężką walutę z zagranicy (warto wspomnieć choćby przysłowiowe bambusowe wskazówki importowane z Japonii - historia tych mierników jest naprawdę bardzo ciekawa), wymagają po prostu po 40 latach od wyprodukowania uczciwego przeglądu i kalibracji. Trudno oczekiwać, żeby bez tego nadal trzymały parametry z katalogu.
Rozpocząłem od rozłożenia mierników i inspekcji wzrokowej: czy są kompletne, czy nie widać uszkodzeń, czy wszystko jest jak należy. Inspekcja ujawniła błędnie zamontowany kondensator łagodzący rzucanie wskazówką: w jednym egzemplarzu zamieniono polaryzację na przeciwną. Oczywiście wobec panujących tu napięć (rzędu miliwoltów) nie ma to znaczenia praktycznego, ale dobry zwyczaj inżynierski nie pozwala na tak nonszalancki montaż elementów. Po podłączeniu zasilania i nagrzaniu urządzeń przeprowadziłem wstępne testy kwalifikujące do określonych napraw. A więc sprawdziłem po kolei działanie zerowania, kalibrację, stabilność wskazań. W obu miernikach występowały niedogodności wymagające usunięcia. Nie będę tu w szczegółach opisywał, dość że większość skupiła się na wyczyszczeniu (tylko i wyłącznie czystym spirytusem na watce!) złoconych powierzchni przełącznika, ustawieniu potencjometrów i trymerów (kompensujących dzielnik wejściowy dla w.cz.) wg procedury kalibracyjnej i weryfikacji wskazań. Używałem do tego zasilacza stabilizowanego INCO typu IZS, wyregulowanego wg wskazań woltomierza różnicowego Fluke, którego znowu kalibrację sprawdziłem z woltomierzem z Politechniki Warszawskiej, który uznaję za standard. Jako źródło napięć przemiennych używałem generatora RC prod. "Marconi", cechowanego j.w. Jedyny stricte wadliwy element to telpodowski potencjometr 22 k, który odpowiadał za ustawienie wskazówki na środku podziałki przy korzystaniu z woltomierza +/-. Zastąpiłem go identycznym wymiarowo potencjometrem radzieckim 15 k (takie miałem; zakres regulacji jest więcej niż dostateczny).
Budowa tych przyrządów jest taka, że aby dostać się do wnętrza należy wykręcić nóżki. Często widzę te przyrządy z poniszczonymi (połamanymi) nóżkami, bo ludzie to przecinaki i najpierw robią, a potem myślą, ale już wtedy nie ma nad czym. Z dwóch urządzeń udało mi się odzyskać tylko cztery nóżki, z czego dwie musiałem i tak kleić. Postanowiłem jeden przyrząd wyposażyć w komplet oryginalnych nóżek, a do drugiego - dorobić nowe. Wytoczyłem je z aluminium i opatrzyłem moletką, dla łatwiejszego wykręcania, plastykowe nóżki trudno jest odkręcać palcami, zwłaszcza, że nie są duże i się uślizgują. Po przeprowadzeniu kalibracji oba mierniki wykazują odchyłki mniejsze niż podano w specyfikacji przyrządu. Właściciel może się szykować na wizytę kuriera

Apeluję: dbajmy o nasze przyrządy pomiarowe. Przeprowadzajmy okresowe przeglądy i kalibracje, a odwdzięczą się dokładnością, trwałością i wygodą użytkowania pozbawionego takich uroków jak niekontaktujące styki czy płynące zero

Zapraszam do obejrzenia kilku zdjęć z prac.
Pozdrawiam,
Jakub