Być może to samo dałoby się powiedzieć i o mnie, tylko że nie za sprawą "Nowoczesnych zabawek" lecz innego dokonania tegoż Autora, pt. "Budowa i pilotaż radiomodeli". Od tego zaczynałem swoją przygodę z elektroniką. I nawet udało się zbudować ustrojstwo zdolne do nawiązania łączności na odległość, ale... na tym zakończyła się moja przygoda z radiomodelarstwem. Cóż, skoro najprostszy jednotranzystorowy nadajnik generował na takiej częstotliwości jak mu się akurat rdzeń w cewce ustawiło, bowiem kwarc (drogi jak cholera!) włączono w generatorze tak zręcznie że pełnił on rolę... kondensatora o pojemności paru pF



Z mojego punktu widzenia był raczej depopularyzatorem, przy czym opisany wyżej incydent był tylko jednym z wielu w który mogłem niezupełnie zgodnie ze swoją wolą zostać zamieszany. Akurat trafiło na radiomodelarstwo. Kolejne jego książki traktowałem już z dużo większą rezerwą. Chociaż... był jeden wyjątek, o którym napiszę na końcu.
Ano cóż, bezrefleksyjnie przerysować 500 schematów z literatury to też nie lada sztuka, zwłaszcza że osobistych komputerów, Wordów, Acrobatów etc. wtedy wszak nie było. Większą jednak sztuką byłoby przynajmniej przyjrzeć się krytycznie nawet tym których nie ma czasu się uruchomić."Między wierszami" w jego książkach dało się zauważyć, że autor nie był ignorantem i miał jakieś pojęcie o elektronice. Niby jego układy tranzystorowe (właściwie to nie jego, gdyż sam się przyznał /w książce wydanej w roku 1963/, że uruchomiał tylko 150 układów, na ponad 500 opublikowanych; nie ma tam ani słowa , by jakiś układ sam opracował...)
Pewnie że wiedział, czego najlepsze świadectwo dał w swoim życiowym dziele, czyli oczywiście "Nowoczesnych zabawkach". Daleko szukać nie trzeba: wystarczy spojrzeć na stronę poprzedzającą tę na której zamieszczono sławetny "Wzmacniacz wycieczkowy" którego w swej małoduszności uznałem za niewart zainstalowania na swoim pojeździe wodnym o nazwie "Leśny Dziadek". Oto na pierwszym miejscu mamy wzmacniacz (cokolwiek miałoby to znaczyć) bardzo stabilny pod względem zmian temperatury. Właściwie to można by odnieść wrażenie że jego wyłącznym zadaniem jest stabilizować termicznie swój pracy, bo pozostałymi walorami użytkowymi nijak nie przewyższa wycieczkowca. Że owa stabilizacja jest taka sobie, bo i tak prąd spoczynkowy zależy bezpośrednio od napięcia przewodzenia jednego z tranzystorów, to akurat najmniejsze piwo. Na użytek Triodowiczów nie pamiętających tamtych czasów podkreślę jednak, że ów tranzystor mający służyć do stabilizacji i niczego więcej (BF504) był nadzwyczaj drogim elementem. Skoro jednak już się po niego sięgnęło - można było zaangażować go z nieporównanie większym pożytkiem, choćby tak jak to opisano w Młodym Techniku:były najprostsze z możliwych, bez elementów stabilizujących je termicznie. Mimo to na stronie 441 tej samej książki napisał:
Nowoczesne.jpg
czyli na pewno wiedział jak się stabilizuje termicznie układy z tranzystorami...
https://mlodytechnik.pl/files/hlo/69-nw ... z_mocy.pdf
I temu układowi można by conieco zarzucić, od braku bootstrapu poczynając, ale poprawić ten mankament nietrudno, a i bez owego drobnego usprawnienia zadziała niewiele tylko gorzej.
Z kolei mamy powielany w bardzo wielu wojciechowszczyźnianych schematach błąd (przypomnijmy sobie choćby "Mini-Maxa" z "Elektroniki dla wszystkich"), polegający na zdaniu się na prąd zerowy tranzystora. Ujdzie to jeszcze jakoś w stopniu wstępnym sprzężonym pojemnościowo z dalszymi stopniami, ale nie w stopniu wstępnym sprzężonym stałoprądowo ze stopniem końcowym! Paradoksalne, ale alternatywna wersja (w prawym górnym rogu), o ile tylko trafi się na wejściowy tranzystor o nie za małym i nie za dużym prądzie zerowym miałaby szanse okazać się najbardziej użyteczna ze wszystkich tutaj zamieszczonych, z uwagi na włączenie głośnika przez transformator.
Ale dalej mamy zagadkę nie lada. Co Poeta chciał powiedzieć wrzucając do jednego wora dwa układy przeciwsobne (d oraz e) oraz dziwoląga (c) z dwoma głośnikami w kolektorze i emiterze? A przecież fsyskie tsy określił jednym mianem: podwójne, mimo że pierwszy z nich nic wspólnego z pozostałymi nie ma. Dzięki Triodzie być może wpadłem na właściwy trop: wychodzi na to że twórcy kabaretowego wzmacniacza "Laura SE deluxe" również czerpali swoją wiedzę z Wiekopomnego Dzieła. Napisali wszak czarno na białem:
viewtopic.php?f=8&t=28929&hilit=Laura+SE#p301733Na początku trzeba zaznaczyć, iż nie jest to układ Push-pull, chociaż działa podobnie.
I jeszcze dla porządku owe dwa ostatnie układy, te faktycznie przeciwsobne. Pierwszy z nich to oczywiście czysta teoria, nie ma ani polaryzacji wstępnej, ani bootstrapu, ani też nie pokazano w ogóle niczego aby zilustrować z czym to się je. Dla nas powinno być to oczywiste. Ale odcisnął on fatalne piętno na mojej świadomości, widząc go wyrobiłem w sobie przekonanie że ceną za wyeliminowanie transformatorów w układzie PP poprzez użycie pary komplementarnej musi być konieczność zasilania z baterii ze środkowym odczepem. Naprostowały mnie dopiero dwie książki: "Radiotechnika bez wielkich problemów" Otto Limmana oraz "Radiotechnika dla praktyków" Tadeusza Masewicza, jakie otrzymałem pod koniec podstawówki w nagrodę za dobre wyniki w nauce.
Ostatni już - to również teoria, choć nadzwyczaj interesująca. Jest to nic innego jak Circlotron ceniony w technice lampowej (mimo niewygody w postaci konieczności stosowania dwóch niezależnych zasilaczy na każdy kanał), dzięki możliwości zastosowania prostego konstrukcyjnie, wysokosprawnego autotransformatora głośnikowego. W wersji zaś tranzystorowej nie wykazuje jakichkolwiek zalet w porównaniu z układem koliberkowym który można by zmontować z dokładnie tych samych elementów, przy czym wówczas pojawiłaby się możliwość wykorzystania baterii z odczepem środkowym do zasilania pozostałych stopni. A gdyby tak dodać jeszcze kondensator w szereg z głośnikiem - to i odczep okazałby się zbędny, jak to zresztą było w znanym z cała pewnością w czasach współczesnych Autorowi Koliberku. No ale akurat on nie uznał za stosowne opatrzyć układu podobnym komentarzem.
Za to ja dawno temu znalazłem ciekawa informację dzięki poczcie pantoflowej, na samym początku nauki w szkole średniej a więc niewiele lat po swoich niezbyt udanych początkach. Pewien doświadczony krótkofalowiec polecił mi wspominaną na wstępie książkę, której tytuł ujawniam dopiero teraz. Chodziło o "Zdalne kierowanie modeli". Na moje nieskrywane zastrzeżenia odnośnie poziomu prezentowanego przez jej Autora w innych znanych mi publikacjach ów krótkofalowiec rozwiał moje obawy, twierdząc że tak naprawdę autorem tej książki jest zupełnie ktoś inny, kto nie miał jednak w PRL odpowiednich dojść. Miał je jednak ów Skromny Czlowiek, który wydał niewątpliwie wartościowe ale nie swoje dzieło pod własnym nazwiskiem. Dalszych kulis niestety nie znam, musiałem jedynie przyznać że czytając tę książkę i analizując zawarte tam schematy istotnie odnosiłem wrażenie że jej autorem jest ktoś zupełnie inny, ktoś od kogoś naprawdę mógłbym jeszcze nauczyć się wiele, zamiast nauczyć się głównie tego... jak się czegoś robić nie powinno.Szukałem w necie informacji o J. Wojciechowskim, ale niczego nie znalazłem,
Może zatem warto byłoby pójść tym tropem, i jeśli już stawiać ołtarzyk, to komuś kto bardziej na to zasługuje?