Walka o możliwie jak najlepsze brzmienie posiadanego wytworu chińskiej myśli techniczniej o dźwięcznej nazwie MusicAngel trwała już dłuższy czas.
Na początek, 'upgrade' polegał na wymianie transformatorów głośnikowych na takie o wiekszym przekroju rdzenia i wiekszej ilości sekcji. Poprawa była znaczna a mozolne pomiary śmiesznymi metodami typu generator, oscyloskop, PMZ11 potwierdzały, że krok był w dobrym kierunku. Na 'drugi ogień' poszły zmiany punktów pracy lamp oraz zabawa ze zmianą głębokości USZ. Nastąpiła kolejna poprawa ale wciąż nie byłem zupełnie zadowolony - czegoś ciągle brakowało a zmiany nie byly jakieś bardzo spektakularne.
Stan ten trwał dość długo do momentu gdy całkiem niedawno wpadłem na dobry trop - tutaj na forum Triody.
Dzięki postom 'nowej krwi' na forum oraz nowopowstałych działów, zacząłem przeszukiwać najgłębsze zakamarki internetu w poszukiwaniu rozwiązania tego problemu.
Okazało się, że był on związany z moim skażeniem ograniczeniami wynikającymi ze staroświeckich - czysto technicznych metod pomiarów oraz złego podejścia do filozofii konstrukcji wzmacniaczy.
Zastosowanie przez wielu tutaj wyśmiewanych, alternatywnych, nie skazanych techniką metod oceny i sposobów konstrukcji było strzałem w dziesiątkę.
Okazało się, że wielkim ograniczniem mojego wzmacniacza były pospolite i na dodatek tanie kondensatory Wima w torze. Zgodnie z nowo zdobytą wiedzą wymieniłem je na porządne, ręcznie zwijane w dni nieparzyste foliowce, zatapiane w niebieskiej puszce ze złotym paskiem o średnicy opakowania RedBula. Nie były tanie - ale te 680zł za sztuke uczyniło cuda. W końcu wzmacniacz ożył - wysokie nabrały powietrza ale szklistosci, średnica stała się aksamitna - namacalna. Środek i góra pasma zbliżyły się do ideału - pozostało popracowac nad dołem. Zacząłem od usuniecia folii z puszek kondensatorów elektrolitycznych w zasilaczu - poprawa była ale jeszcze niesatysfakcjonująca. Zakupiłem specjalny preparat do smarowania kondensatorów, który zapobiega ich upływności oraz redukuje do zera ESR. Kilkaset złotych wydane na 5ml preparatu załatwiło temat kondensatorów w zasilaczu definitywnie. Następnie należało dobrać lepszy interkonekt. Ten używany był tani, na złączkach Neutrik i przewodzie Klotz. Udałem się do pobliskiego salonu audio i kupiłem taki porządny z górnej półki(niecałe trzy tysiące) ze specjalnym ekranem z trawy bambusowej. Po podłączeniu, przez pierwszą godzinę nie było zbytniej różnicy ale z czasem dzwięk sie poprawiał. Pomyślałem, że zapewne kabel jest jest niewygrzany. Zostawiłem więc grający sprzęt na całą noc. Z rana skontrolowałem sytuacje i stwierdziłem, że jest prawie dobrze - ale tylko prawie. Skonsultowałem się jeszcze z salonem w którym zakupiłem interkonekt. Podczas rozmowy odkryłem, że źle go wpiałem:!: . Na izolacji wyrażnie był pokazany prawidłowy kierunek przepływu sygnału - zmartwiłem się bo mogło się okazac, że przez swoje lamerstwo zniszczyłem porządny kabel. Na szczęście, zgodnie z zapewnieniami sprzedawcy, po kolejnych 48godzinach grania interkonekt uformował sie ponownie i wrócił do normy oraz szczytów swoich możliwości. Mój wzmacniacz w końcu grał



Szerokość sceny oraz separacja źródeł była już niemal perfekcyjna. Pozostało jeszcze popracować nad głebokością sceny.
Zakupiłem więc za kilkaset złotych specjalne bezpieczniki ze złotym drutem - poprawiło się ale jeszcze to było nie to. Wiedziałem, że można lepiej. Okazało się, że wzmacniacz jest dość wrażliwy na kabel sieciowy. Ten standardowy 'komputerowy' jest może i dobry dla zasilacza impulsowego ale we wzmacniaczu jest zasilacz liniowy. Zaczałem więc testy kabli sieciowych. Na "pierwszy ogień" poszedł taki od żelazka z lat siedemdziesiątych. Głebokość sceny była na nim niemal idealna ale wzmacniacz stracił niestety na transparentności. Jednak prawie 50lat dla miedzi nie było łaskawe - może nośniki straciły część ruchliwości albo kabel stał się zbyt kierunkowy ? Po żelazkowym, przetestowałem wszystkie posiadane przewody sieciowe jakie miałem w domu ale wszystkie były tanie i żaden nie był satysfakcjonujący. Ponownie udałem się do salonu audio i wypożyczyłem współcześnie wykonany kabel sieciowy z przewodu kierunkowego o grubości węża ogrodowego. Dzwięk od razu se poprawił ale jeszcze kontrola basu nie była doskonała. Sprzedawca wypożyczył mi kolejny kabel zasilający tego samego producenta, ale z oplotem ze srebrną nitką. Ten był o połowę droższy od poprzedniego (czyli prawie dwa tysiące) ale w tym momencie dzwięk stał się niemal w pełni satysfakcjonujący.
Niestety skończył mi się budżet na modyfikacje bo jeszcze mam do wymiany rezystory (są tanie metalizowane), muszę jeszcze kupić pierścienie antywibracyjne na lampy, kolce wraz z marmurowa podstawą no i oczywiście przerobić go na SE.
Wystawiłem już na allegro cały staroświecki sprzęt pomiarowy.
Jak się sprzeda i zakupię niezbędne materiały do kolejnych prac, poinformuję Kolegów o efektach.
W 'międzyczasie' polecam zatwardziałym niedowiarkom próbe na własnym sprzecie oraz komentowanie efektów w nowoutworzonym dziale poświęconym w całości tego typu zagadnieniom.
Niech moc bedzie z wami
