Po prawdzie to nawet się nie dziwię. Pachnie mi to jakowęś broszurką inż. Widelskiego lub innymi "Horyzontami Techniki", ale nawet zakładając że to autorska konstrukcja - rzuca się w oczy rażąca niekonsekwencja (pomijając już problematyczne walory dydaktyczno - użytkowe autotransformatorowego wzmacniacza SE). Otóż dwa pierwsze stopnie mają pełną stabilizację punktu pracy (a drugi nawet jego nastawianie, choć właściwie nie wiadomo po co, ciekawe też po co tam akurat wysokonapięciowy i nadzwyczaj rzadko spotykany TG8 skoro można było zastosować podobnie jak w pierwszym stopniu pospolity TG5), zaś stopień końcowy, gdzie tranzystor narażony jest na silnie rozgrzewanie się - akurat jej nie ma! Brakuje dzielnika w bazie tegiepięćdziesiątki, jest tylko opornik dołączony do minusa. Tak ustalony prad kolektora będzie zależał od bety tranzystora końcowego, a ta rośnie wraz z temperaturą. Jeszcze w wydanej kilkanaście lat temu "Sztuce Elektroniki" napisano jak byk: Układ którego działanie zależy od współczynnika wzmocnienia prądowego tranzystora jest złym układem. Zaś dawny nasz Forumowicz na pewno znający się na rzeczy wskazał identyczny mankament w pierwszym polskim gramofonie tranzystorowym "Tranzyston", także pozbawionym wszelkiej stabilizacji punktu pracy:CHOPIN66 pisze:Próbowałem to zamieścić najpierw na elektrodzie ale za każdym razem temat był pprzenoszony do kosza.
http://www.mif.pg.gda.pl/homepages/jasi ... yston.html
I taka jest niestety brutalna prawda, moderatorzy Elektrody nie chcieli babola przepuścić.Rozwiązanie wzmaciacza było złe. Tranzystor końcowy z punktem pracy ustawianym zawodnym potencjometrem prędzej czy później musi się zepsuć.