Tzn. stopniowe podawanie napięcia anodowego.

Moderatorzy: gsmok, tszczesn, Romekd, Einherjer, OTLamp
Pytanie za pół punkta: czy wyznawcy teorii o zbawiennym wpływie opóźnionego załaczania napięcia anodowego na trwałość lamp zastanawiali się jak to jest że użyte do tego celu PY88/6D22S, ewentualnie normalne lampy prostownicze uzyte zgodnie ze swym przeznaczeniem (EZ80, EZ81) które w tych warunkach cierpieć muszą niesłychane katusze, bo to na nich odkłada się niemal całe napięcie przy niedogrzanej jeszcze katodzie - nie padają jak muchi?megabit pisze:Nie wiem jak to jest z GZ34, ale czas rozgrzewania PY88 w zupełności wystarczy by inne lampy we wzmacniaczu dostatecznie się rozgrzały
Tak mi chodzi po głowie kombinacja termistora NTC włączonego szeregowo z uzwojeniem anodowym transforamtora zasilającego, oraz termistora PTC włączonego za termistorem NTC równolegle do wejścia prostownika. Początkowo zimny termistor NTC ograniczalby prąd dostarczany do prostownika, a zimny termistor PTC zwieralby go niemal całkowicie. Po rozgrzaniu się obu termistorów (mogłyby mieć wręcz kontakt termiczny) na NTC traciłoby się niewiele napięcia, a PTC zużywałby niewiele prądu. To byłoby o wiele bardziej eleganckie niż angażowanie całej lampy do roli tylko i wylącznie przekaźnika czasowego (w epoce lamp na widok takiego "genialnego" pomysłu popukanoby się w czołoTaki sam efekt (tylko bez marnowania energii na podgrzanie kolejnej lampy (lamp)) da przełącznik "stand by" którym sam włączysz napięcie anodowe po rozgrzaniu się lamp.
Na dobrą sprawę stosowanie jakichkolwiek lamp w audio nie ma żadnych zalet, pod warunkiem starannego zaprojektowania wzmacniacza tranzystorowego. Zawsze przecież można zrobić tranzystorowy wzmacniacz przeciwsobny w czystej klasie A, którego energochłonność będzie zbliżona do energochłonności wzmacniacza lampowego klasy AB (żarzenie!) a podstawowe źródło zniekształceń zostanie wyeliminowane. Sens budowania wzmacniaczy lampowych w dzisiejszych czasach polega właśnie na efekcie wizualnym (i... zapachowym gdy na rozgrzanych bańkach przypala się kurz i pot pozostawiony przez palce użytkownikaPrócz efektu wizualnego, stosowanie prosotownika próżniowego nie ma żadnych zalet w audio
Teoretycznie to musi działać, w praktyce będzie ogromny problem z dobraniem czasu zadziałania takiego układu.Tomek Janiszewski pisze: Tak mi chodzi po głowie kombinacja termistora NTC włączonego szeregowo z uzwojeniem anodowym transforamtora zasilającego, oraz termistora PTC włączonego za termistorem NTC równolegle do wejścia prostownika. Początkowo zimny termistor NTC ograniczalby prąd dostarczany do prostownika, a zimny termistor PTC zwieralby go niemal całkowicie. Po rozgrzaniu się obu termistorów (mogłyby mieć wręcz kontakt termiczny) na NTC traciłoby się niewiele napięcia, a PTC zużywałby niewiele prądu.
Nie miałbym oporów przed katowaniem PY88 która kosztuje 1zł/szt, tym bardziej porównując to do kosztu lamp końcowychTomek Janiszewski pisze:Pytanie za pół punkta: czy wyznawcy teorii o zbawiennym wpływie opóźnionego załaczania napięcia anodowego na trwałość lamp zastanawiali się jak to jest że użyte do tego celu PY88/6D22S, ewentualnie normalne lampy prostownicze uzyte zgodnie ze swym przeznaczeniem (EZ80, EZ81) które w tych warunkach cierpieć muszą niesłychane katusze, bo to na nich odkłada się niemal całe napięcie przy niedogrzanej jeszcze katodzie - nie padają jak muchi?
Patent z diodą jako opóźniacz (co prawda jeszcze z dodatkowym przekaźnikiem) był stosowany w laboratoryjnych zasilaczach wysokiego napięcia ZWN-4 (na 4kV) z lat 50. Szeregowo z żarzeniem był jeszcze połączony opornik by opóźnienie zwiększyć. Chodziło pewnie o to, by nie było przerzutu napięcia regulowanego na wyjściu po podaniu anodowego zanim nie ustali się stan wzmacniacza błędu i nie zapalą się stabilitrony (4 kV potrafi narozrabiać).Tomek Janiszewski pisze: (w epoce lamp na widok takiego "genialnego" pomysłu popukanoby się w czoło)
Zużycie lamp prostowniczych jest o wiele bardziej łagodne w skutkach, niż zużycie końcowych lamp wzmacniających - dość mocno zajechane lampy głośnikowe mogą całkiem nieźle pracować jako lampy prostownicze. Nie wiem też ile w tym prawdy (choć trochę praktyka to potwierdza), ale niektóre źródła podają (np. artykuł inż Dobrodzieja), że lampy prostownicze mają na tyle grubą warstwę emisyjną, że prędzej dochodzi do przepalenia włókna niż całkowitej utraty emisji. Można tę wieść oczywiście "podzielić przez dwa", ale ja osobiście akurat nie spotkałem jeszcze całkowicie zajechanej lampy prostowniczej, najbardziej zajechane najczęściej są najstarsze lampy Philipsa produkowane metodą "detonacji" wewnątrz bańki azydku baru. Ale nawet te najbardziej zajechane dają jeszcze sto kilkadziesiąt woltów napięcia anodowego.Tomek Janiszewski pisze: Pytanie za pół punkta: czy wyznawcy teorii o zbawiennym wpływie opóźnionego załaczania napięcia anodowego na trwałość lamp zastanawiali się jak to jest że użyte do tego celu PY88/6D22S, ewentualnie normalne lampy prostownicze uzyte zgodnie ze swym przeznaczeniem (EZ80, EZ81) które w tych warunkach cierpieć muszą niesłychane katusze, bo to na nich odkłada się niemal całe napięcie przy niedogrzanej jeszcze katodzie - nie padają jak