Tak dla zupełnej już ścisłości: inwerter z dzielonym obciążeniem rozumiany dosłownie aż do bólu wnosi zdecydowanie najmiejsze zniekształcenia w porównaniu z wszelkimi pozostałymi, ponieważ funkcjonuje w nim bardzo głębokie lokalne USZ (jak we wtórniku katodowym) dzięki czemu redukcji ulegają wszelkie harmoniczne, a nie tylko parzyste jak w stopniach różnicowych. Zniekształcenia wnosi dopiero wzmacniacz napięciowy poprzedzający taki inwerter.kubafant pisze: ↑pt, 10 marca 2023, 20:39Z tym ostatnim nie można się zgodzić, inwerter różnicowy jest układem o średnio najniższych zniekształceniach nieliniowych ze wszystkich odwracaczy fazy.Tomek Janiszewski pisze: ↑pt, 10 marca 2023, 12:14 Tutaj chodzi o odwracacz ze sprzężeniem katodowym, zdecydowanie bardziej nadający się do gitarowców niż wzmacniaczy od których oczekuje się jak najmniejszych zniekształceń.
No i póki co mamy przecież do czynienia z niewielkimi amplitudami sygnału w inwerterze. Mowa jest wszak o wysokoczułych lampach EL84. Zadowalają się one 2 x 8 V rms napięcia sterującego przy Ua = Ug2 = 250 V, lub 2 x 10 V rms przy Ua = Ug2 = 300 V. I to niemal niezależnie od konfiguracji: pentoda, trioda czy też UL. Wraz ze wzmocnieniem w każdym z tych trzech przypadków zmienia się bowiem i moc wyjściowa (a tym samym napięcie sygnału między anodami) jaką można uzyskać. Problemy z uzyskaniem wymaganej amplitudy sygnału z inwertera o dzielonym obciążeniu wystąpiłyby dopiero przy zastosowaniu lamp końcowych wymagających kilkudziesięciu jeżeli nie kilkuset V napięcia sterującego. Np. PL81, lub triod, szczególnie stabilizacyjnych, w rodzaju 6S19P. I z nimi każdy inny typ inwertera okaże się korzystniejszy.Oczywiście nie można powiedzieć, że każdy inwerter różnicowy będzie lepszy pod tym względem od każdego innego odwracacza, np. o dzielonym obciążeniu, bo pierwszy można zaprojektować niechlujnie, a drugi - starannie, i przy niewielkich wymaganiach na amplitudę sygnału wystarczy.
Zaakcentuję przy tym że to właśnie w klasycznym inwerterze różnicowym (klasycznym - to znaczy z umasioną dla sygnału siatką "prawej" triody) prawidłowo ustawiona symetria zostaje naruszona gdy zmieniają się parametry lamp (wskutek naturalnego starzenia), nawet jeśli te zmiany będą identyczne. W układzie z dzielonym obciążeniem symetria w ogóle nie zależy od parametrów lampy (i jest praktycznie zupełna póki nie pojawią się prądy siatkowe w lampach końcowych lub w samej lampie inewertera), w kołysce natomiast zmiany parametrów lampy odwracającej fazę (tej z siatką sterowaną z oporowej kołyski) są niwelowane dzięki bardzo silnemu napięciowemu USZ, redukującemu wzmocnienie z minus kilkudziesięciu do -1 V/V.Inwerter różnicowy ma swoje wady (m.in. mniejsze wzmocnienie, większe skomplikowanie układu oraz /w podstawowej wersji/ niezupełnie doskonałą symetrię)
Za to jest stosowany niemal na prawach wyłączności w gitarowcach, bowiem tylko on wykazuje zaletę niewrażliwości wyjść na nienormalne (np. za sprawą pojawienia się prądu siatki w lampie końcowej) obciązenie przeciwnego wyjścia. Nie bez znaczenia jest także mała wrażliwość takiego inwertera na tętnienia zasilania (napięcia zakłócające przenikają do wyjść w niemal jednakowym stopniu. Doskonalsza zaś jego odmiana, z symetrycznym sterowaniem siatek obu lamp odwraczacza za pośrednictwem stopnia z dzielonym obciążeniem (czyli inwerter Williamsona) jest uważany za niepotrzebnie skomplikowany dla takich zastosowań, gdzie i tak ma się do czynienia z celowo wprowadzanymi zniekształceniami sygnału.i z tego powodu nie jest stosowany bardzo często, zwłaszcza tam, gdzie wystarczą prostsze układy (jak opisywany przez Tomka odwracacz fazy o dzielonym obciążeniu).
Te ostatnie można by zmniejszyć stosując pomocnicze sprzężenie w katodach, poprzez wspólny nieblokowany rezystor. Uzyska się w ten sposób jeszcze jedną odmianę konstrukcyjną inwertera różnicowego, mającego zaletę w postaci dwukrotnie większego wzmocnienia, ale też i wadę, w postaci wymogu zasilania napięciem o bardzo niskim poziomie tętnień, które przenikają poprzez rezystory kołyski na siatkę "prawej" triody w bardzo dużym stopniu. Taka konfiguracja wymusza ponadto rezygnację z USZ w katodzie "lewej" triody (pozostaje doprowadzenie sygnału USZ na siatkę lub poprzedzenie inwertera jeszcze jednym stopniem napięciowym, co zresztą jest konieczne również z klasycznym inwerterem różnicowym z siatką prawej triody na masie), i dlatego rzadko się takie rozwiązanie spotyka.Gdyby natomiast budować wzmacniacz szczególnie wysokiej jakości, z użyciem w stopniu końcowym triod, UL albo układu quasi-QUAD, gdzie jak wiadomo potrzeba dużej amplitudy napięcia sterującego przy bardzo niskich zniekształceniach - wtedy inwerter o sprzężeniu katodowym będzie do tego celu najbardziej odpowiedni. Odwracacz o dzielonym obciążeniu nie dostarczy bowiem potrzebnej amplitudy, a kołyska wprowadzi znaczne zniekształcenia, co gorsza - asymetryczne.
Ano temu niedasie zaprzeczyć, choć mówiąc ściślej to zniekształcenia wprowadza nie sam inwerter ale poprzedzający go niesymetryczny pojedynczy stopień napięciowy. Pytanie tylko jak wielkie okażą się te zniekształcenia przy amplitudzie sygnału jakiej potrzebujemy, i jak będą się miały one na tle zniekształceń wprowadzanych przez stopień mocy.Należy podkreślić, że odwracacz o dzielonym obciążeniu nawet pracując w granicy swoich możliwości dostarcza sygnału o większej zawartości harmonicznych niż inwerter różnicowy.
Jako przykład - karta z katalogu Philipsa. ECC40, bo akurat w karcie tej lampy autorzy pochylili się nad dwiema interesującymi nas konfiguracjami odwracacza fazy (porównanie układów na dwóch różnych lampach byłoby niecelowe).
Chodzi o tę kartę?
https://datasheetspdf.com/pdf-file/1037 ... ps/ECC40/1
Tylko jak rozumieć napięcie wyjściowe przy 350 V zasilania które wynosi 30 V rms dla obu typów inwerterów? Tłumaczę sobie to tak że w tym ostatnim wypadku 30 V rms nie jest maksymalnym napięciem wyjściowym inwertera (powyżej którego pojawiają się prądy siatki dla połówek dodatnich, zatykają się lampy przy połówkach ujemnych i w ogóle świat się wali) ale umownie przyjęte napięcie dla którego porównywano zniekształcenia, aby zapewnić obiektywne warunki pomiarów. Jedynie w inwerterze z dzielonym obciążeniem zasilanym z 250 V zasilania wystąpiły przy 30 V rms na wyjściu negatywne efekty o których wyżej, dlatego z konieczności obniżono napięcie wyjścowe do 18 V rms. Zresztą i 18 V rms wystarczy z wielkim zapasem dla EL84 bez względu na jej napięcie zasilania (szczególnie że zasilany z 300 V inwerter z dzielonym obciążeniem na ECC40 dostarczy znacznie więcej niż 2 x 18 V rms choć niekoniecznie aż 2 x 30 V rms jak przy 350 V przy którym taki inwerter zaspokoiłby nawet potrzeby EL34 która też była brana pod uwagę przez Autora:Inwerter różnicowy nie tylko dostarcza większej amplitudy sygnału sterującego (przy napięciu zasilania 250 V niemal 2- krotnie większej), ale również wprowadza przy tym mniejsze zniekształcenia. Dla tej samej amplitudy - ok. 2-krotnie mniejsze.
https://frank.pocnet.net/sheets/030/e/EL34.pdf
Więc zapoznaj się teraz z alternatywną kartą katalogową ECC40 którą przy okazji znalazłem:Pamiętając, że zniekształcenia wzmacniacza oporowego są mniej więcej proporcjonalne do napięcia sygnału można szacować, że przy maksymalnej amplitudzie dostępnej dla odwracacza o dzielonym obciążeniu (18 V, zniekształcenia - 1%) zniekształcenia inwertera różnicowego wyniosą ok. 0,35%, czyli 3-krotnie mniej. To dowodzi zdania, które napisałem na wstępie.
https://frank.pocnet.net/sheets/046/e/ECC40.pdf
A tutaj - ZONK.



Wracając jednak do inwertera ze sprzężeniem katodowym - to w swej klasycznej postaci budzi on u mnie pewien niedosyt z powodu asymetrycznego sterowania triod. Poprzedzenie go inwerterem z dzielonym obciążeniem (oraz pojedynczym stopniem napięciowym, który nie będzie już wnosił zauważalnych zniekształceń dzięki napięciu wyjściowemu zmniejszonemu z kilkudziesięciu do kilku woltów) zapewni pełną symetrię pod warunkiem zachowania identyczności parametrów odpowiadających sobie elementów, a jeśli potrzeba szczególnie niskiej zawartości parzystych harmonicznych - nie ma przeszkód dla zwiększenia wspólnego rezystora katodowego z pojedynczych kiloomów do kilkunastu, ale nie do kilkudziesięciu jakich wymaga inwerter niesymetrycznie sterowany. Dzięki temu uzyska się maksymalne napięcie wyjściowe większe nie tylko niż w stopniu z dzielonym obciążeniem, ale nawet w inwerterze ze sprzężeniem katodowym. Jedyny zarzut jaki można by postawić takiemu kompromisowi jest taki że Williamson tak nie postąpił...
