Nie mam ani jednej płyty innej niż LP, a do szelakowych - nie mam stosownego odtwarzacza
Natomiast ma Kolega rację, że stoi taka samotna ta biblioteczka z płytami. Raz, że pusto, dwa - że są braki wyposażenia do uzupełnienia. Oto na przykład sprzęt grający stoi obecnie na takim oto stoliku patyczaku, zupełnie nie pasującym do art-decowskiej koncepcji salonu, po drugie zaś - za małym do swojego zastosowania. Spiętrzone wszystko jedno na drugim, wciśnięte, wzmacniacz schowany gdzieś tam u dołu, a u góry obok gramofonu oczywiście nie ma mowy żeby cokolwiek więcej postawić. Trzeba ten element wyposażenia puścić w świat! Tymczasem widoczny obok kredens planuję przystosować do roli cokołu Hi-Fi
Zdjęta zostanie nieco babcina w charakterze nadstawka, a dolna część po pewnych modyfikacjach zostanie wykorzystana jako bufet, na którym ustawię sprzęt grający. Głośniki zaś na standach po obu jego stronach. Zmieści się to akuratnie w pustej przestrzeni po prawej stronie biblioteczki z płytami.
Napisałem: po pewnych modyfikacjach, ponieważ jak w przypadku tematycznej biblioteczki znowu nie jest to mebel ani specjalnie stary (lata 60.), ani cenny czy unikatowy. Jest natomiast wykonany przyzwoicie (ale nic ponad to - o czym później), trzyma fajną stylistykę rasowego art-deco (daleko nie wszystkie wytwory powojenne dorastały do tego poziomu estetycznego), nie był też drogi, w związku z czym nie mam skrupułów, aby go nieco przerobić. Nie będzie to oczywiście modne obecnie zamalowanie drzwiczek czarną farbą, albo wymalowanie przez szablon jakieś złocistej mozaiki w stylu glamour
Po pierwsze, planuję usunąć nadstawkę. Nie jest to jednak takie proste, jak by się mogło wydawać. Nie, nie wystarczy zaślepić otworów po kołkach pozycjonujących nadstawkę. Spółdzielnia "Przemysł Drzewny" w Brwinowie uzyskała zawrotną oszczędność ok. 0,2 m kw. forniru orzechowego wycinając prostokąt pod nadstawką i uzupełniając go tańszym fornirem brzozowym, tym samym, który zastosowano wewnątrz. W ten sposób trzeba na górnym blacie nakleić nowy fornir, po oczywiście uprzednim zakołkowaniu otworów. Po prawdzie to trzeba by to było zrobić tak czy inaczej, bo w jednym miejscu fornir jest odparzony, prawdopodobnie wskutek przelania badyla.
Kolejna modyfikacja to nóżki. Te, które zastosowano to musiała być wizja jakiegoś lokalnego stolarza ze wspomnianej spółdzielni, nie mająca żadnego odniesienia do stylu art-deco. Brzydka, baryłkowata bryła. Zastąpię je typowymi dla tego stylu prostymi bloczkami z promieniem u góry, analogicznie jak w biblioteczce, z tym że tutaj oczywiście z drewna orzechowego. Nóżki fornirowane to idiotyzm, nie zdąży się jeszcze ustawić mebla na miejscu, a te już są pouszczypywane na krawędziach.
Kredens jest wykonany z płyty stolarskiej na konstrukcji z drewna sosnowego i częściowo brzozowego, fornirowany na zewnątrz orzechem włoskim, wewnątrz - brzozą. Półki i plecy ze sklejki. Miarą genialnych oszczędności stolarzy z Brwinowa niech będzie fakt zastosowania półek ze sklejki 4 mm, imitujących półki 12 mm - z przodu doklejono grubszą "front-listwę" z brzozy, a po krawędziach - paski sklejki wzmacniające półkę. Efekt jest taki, że półka jest permanentnie ugięta i nawet nie idzie jej położyć odwrotnie, jak to się zwykło czynić z wygiętymi półkami, bo od spodu widać całą marność jej wykonania. Prawdopodobnie wykonam je na nowo, ze sklejki 12 mm, zachowując jedynie brzozowe listewki doklejone od przodu, dla ukrycia przekroju sklejki. Wtedy obie strony będą użytkowe, ale i prawdopodobnie zniknie potrzeba przekładania półek na drugą stronę - przestaną się paczyć. Inny przykład - wykończenie szczytów drzwiczek (tam, gdzie znajdują się czoła zamków). W wysokiej klasy stolarce doklejono by do krawędzi płyty stolarskiej listwę z litego orzecha i w niej wyfrezowano przylgę, kieszeń na zamek, etc. Wyglądałoby to i było nie do zdarcia, a zarazem wcale nie bardzo drogie, bo listwa nie musiałaby być grubsza niż 15-20 mm. W trochę tańszej stolarce wysilono by się chociaż na obłóg czy nawet fornir orzechowy. Tutaj przyoszczędzono parę groszy i doklejono listwę z brzozy, którą pociągnięto ciemną bejcą. Skutek jest taki, że przy ocieraniu się o korpus zabarwiona warstwa się powycierała i prześwituje miejscami jasna brzoza... Oczywiście jeśli odnowię bejcę za jakiś czas zrobi się to samo. Prawdopodobnie zfrezuję nieco tę listewkę brzozową i wstawię pasek obłogu orzechowego (fornir mógłby się uszczypywać).
Zamki, którymi dysponowali nasi oszczędni stolarze nie pasowały do mebla (miały za szerokie czoła), więc cóż zrobili majstrowie? Pourzynali czoła z jednej strony, dopasowując je do grubości drzwiczek. O gratowaniu krawędzi, fazkach czy w ogóle pilnikach chyba w Brwinowie nie słyszeli. Zamki oczywiście do wymiany. Zastosuję własnej produkcji zamki mosiężne. Rozwiąże to problem kluczy, które raz zamki otwierają, a raz nie - zależnie czy mają ochotę, czy też nie.
Niestety za szerokie były nie tylko czoła zamków, ale i same mechanizmy. Tych urżnąć nie szło, więc wyrżnięto po prostu szersze kieszenie w drzwiczkach. Szersze do tego stopnia, że grubość warstwy drewna od wewnętrznej strony drzwiczki odpowiada mniej więcej grubości tektury, i jest ta warstwa pofalowana jak tektura. Dotknięcie palcem powoduje ugięcie. Tak być nie może, widzę na to dwa rozwiązania. Pierwsze, prostsze - wyciąć kieszenie otwarte i zastosować zamki półwpuszczane (takie jak w biblioteczce) zamiast wpuszczanych. Drugie, bardziej wymagające - wyciąć te "tekturki", wkleić drewniane/sklejkowe "fleki" i ponownie okleić wnętrze drzwiczek.
Pierwsze rozwiązanie poza oczywistą zaletą niskiej pracochłonności posiada istotną wadę - w stylu art-deco praktycznie nie stosowano już zamków półwpuszczanych. Postęp metod maszynowej obróbki drewna sprawił, że możliwe stało się łatwe wycinanie (na frezarkach) kieszeni pod zamki wpuszczane, tańsze (mniej metalu) i bardziej eleganckie, zamiast żmudnego rzezania dłutem kieszeni pod zamek półwpuszczany.
Jednak perspektywa ponownego fornirowania wnętrza (wnętrza, a nie samych drzwiczek, bo jeżeli już fornirować to czymś szlachetniejszym niż brzozą - tradycyjnie wnętrza mebli art-deco oklejano pasiastym mahoniem sapelle, kojarzonym obecnie najczęściej z PRL-owskimi meblościankami z lat 70.) jest dla mnie bardzo zniechęcająca. Najpewniej stanie na opcji 1., zwłaszcza że w biblioteczce też jest zamek półwpuszczany.
Całość trzeba będzie wyczyścić ze starego lakieru i ponownie wykończyć. Ze względu na niską starożytność mebla prawdopodobnie nie będę sięgał po pracochłonną politurę, a jedynie lakier, oczywiście na wysoki połysk. To się jeszcze zobaczy.
Takie są moje plany w temacie stolarki gramofonowej
Pozdrawiam!
Jakub