Napiszę otwartym tekstem, bowiem jak widzę przeważyła jednak tendencja do bezkrytycznego czytania tego, co piszą różnej maści pismaki.
Artykuł z początku wątku nie porusza w ogóle sprawy prezesowania p. Strupińskiego w spółce ENT sp. z o.o. z Al. Szucha.
W moim przekonaniu jest to kluczowe dla całej sprawy. Dlaczego jest to tak ważne, postaram się rozwinąć poniżej.
Profil tej firmy to produkcja arsenku galu, fosforku indu i azotku galu. Produkcja jednak, co wynika z opisu na stronie internetowej odbywa się na Wólczyńskiej 133. To adres ITME. ITME podlega ministerstwu rozwoju, jest to bowiem instytut "państwowy".
Pamiętam, że parę lat temu (gdzieś w 2013 r.) bardzo głośno zrobiło się o spin -offach, które niczym grzyby po deszczu miały wyrastać przy instytutach. Roztaczano fantastyczne wizje. U mnie w firmie zrobiono nawet szkolenie. Pamiętam, że zadałem jedno pytanie: czy pracownik instytutu może być współwłaścicielem takiej firmy (zakładając, że wrzuci tam jakiś kapitał). Odpowiedź brzmiała "tak". Dobrze jednak zapamiętałem, jaki ferment na sali wywołało to pytanie. W tamtym okresie wielu myślało, że co intratniejsze produkty zostaną właśnie wytransferowane do takich podmiotów, a beneficjentami tego transferu będą dotychczasowi kierownicy i personel. Wielu sądziło, że ci kierownicy się uwłaszczą. A jak nie oni, to jakieś rekiny typu Kulczyk. Wielu było takich, którym taka wizja się nie podobała. Oznaczałoby to, że dotychczasowa firma stanie się czymś w rodzaju pustej "wydmuszki", a nie wszyscy przecież załapią się na te spin-offy "szalupy". Nie podobało się też to, że jakaś tam garstka potencjalnie może się uwłaszczyć. Taka "wydmuszka" pozbawiona fachowego personelu miałaby przed sobą wątpliwą przyszłość niczym "Titanic".
Pamiętam, że szkolenie poruszało sprawę rozmaitych zawiłości prawnych i koniec końców zniechęcało do tworzenia tego typu spółek. Wiele było o konflikcie interesów. Na przykład były trudności by nadal pozostać w instytucie i jednocześnie siedzieć w spin- offie. Szkolenie jasno uświadomiło, że utworzenie takiego spin-offu to wiele min i pułapek.
Po czasie usłyszałem od osoby decyzyjnej, że szkolenie to miało być "zimnym kubłem wody na gorące głowy co poniektórych".
Tak więc u nas wszystko pozostało po dawnemu: Lepiej niech produkcja pozostanie w firmie, stanowiąc poważny trzon utrzymania całej zabawy.
Wtenczas można liczyć na jakieś premie, zależne od poziomu produkcji i jest jakaś motywacja by pracować lepiej.
Byli i tacy, którzy uważali, że to jednak patologia. Argumentowali, że w instytucie nie powinno być produkcji.
Pamiętam, że podobne sprawy elektryzowały w tym czasie ludzi z NCBJ (Narodowe Centrum Badań Jądrowych), zwłaszcza tych młodych. Ale i tam chyba wszystko pozostało po dawnemu, choć tam szum wokół tej sprawy był większy niż u nas. Tam mankamentem było to, że twórca miał dostać jakiś tam mały udział w spin -offie. Skoro jednak nie bardzo mógł zostać w instytucie oznaczałoby to de facto skończenie na kasie w "Biedronce".
Czy można się więc dziwić, że jakoś ludzie nie garnęli się do tych spin- offów?
Teraz garść spekulacji:
Pamiętam, że w czasie gdy wybuchło grafenowe szaleństwo, powszechnie wróżono u nas temu przedsięwzięciu klapę. Jak widać, była to samospełniająca się przepowiednia.
Nie wiem, czy firma ENT sp. z o.o. została stworzona jako właśnie taki spin-off z ITME, ale jest to możliwe. Wszak firma ta nie kryje się z adresem miejsca produkcji, a ze zdjęć można wnioskować, że aparatura stanowi(ła) wyposażenie ITME. Nie pamiętam, jak to było ze spin offami, czy przypadkiem aparatura też nie musiała być do nich wytransferowana (stąd (ła)). Bardzo bowiem wątpliwe, aby firma wynajmowała tam tylko pomieszczenia, a sprzęt miała własny. Wyposażenie naprawdę słono kosztuje. Przykładowo, aparatura do wytwarzania azotku galu (robi się metodą epitaksji z wiązek molekularnych) kosztuje na pewno więcej jak mln złotych. Każdy inny materiał półprzewodnikowy to inna aparatura. To oznacza, że instalacji musi być kilka. Do tego dochodzi charakteryzacja otrzymanych materiałów (badania materiałowe- osobny sprzęt i ludzie umiejący go obsłużyć). Jest jeszcze koszt eksploatacji. Przykładowo, aparatura MBE do otrzymywania azotku galu. Wszak trzeba było bez przerwy lać ciekły azot i uzupełniać co jakiś czas hel.
Wracając jednak do sprawy ENT sp. z o.o. Wydaje mi się, że jest to spółka zależna od ITME (pod względem sprzętowym). Jeżeli jest to rzeczywiście spin -off, to mogło się po prostu wielu nie spodobać, że garstka ludzi ma z tego zysk ( a reszta siedzi w "wydmuszce"). Wówczas też pojawia się konflikt interesów w przypadku zajmowania stanowiska i w spin offie i w instytucie. To właśnie mogło spotkać p. Strupińskiego. Mógł on zresztą nie wiedzieć o takiej pułapce.
Jeśli zaś firma ta nie jest spin- offem to czym w takim razie jest? Wówczas rację mogliby mieć ci, którzy na forach pod artykułami, dotyczącymi upadku polskiego grafenu piszą zupełnie wprost o... konflikcie interesów czy złamaniu zakazu konkurencji. Tak więc, jak się nie obrócić, pośladki zawsze są z tyłu.
Jeśli ten Pan nie ma dużego kapitału, nie ma również możliwości zrobienia tego, co zrobiła swego czasu p. Aleksandra Jakubowska. Przypomnę więc, że bodajże w 1992 r. wyszła ze studia ze swoją torebką... Jej warsztatem pracy była buzia z dużymi okularami. Warsztatem pracy tego pana jest kosztowna aparatura, której nie jest właścicielem. A więc wychodząc z pracy zostaje z niczym.
Zważywszy, że w Polsce nie ma drugiego tak wyposażonego laboratorium oznacza to koniec zabawy.
Na koniec pozwolę sobie na komentarz:
W Polsce jest tak, że jeśli coś opatentujesz jako wynik pracy w instytucie, to właśnie ten instytut staje się właścicielem patentu. Twórca nie dostaje choćby nikłego procentu udziału właścicielskiego w tym patencie. W moim przekonaniu skutecznie zniechęca to do innowacyjności. Jedynym bodźcem w tych warunkach jest premia motywacyjna, jednorazowa i nie za wysoka. Samodzielne złożenie patentu i jego wykupienie nie jest w zasadzie możliwe, tak ze względu na koszty jak i ze względu na procedurę i wreszcie narażenie się o zarzut o konflikt interesów. Ponadto patent krajowy nic nie znaczy, liczy się tylko europejski. Kosztuje oczywiście słono. Czy jest sposób, by przerwać to błędne koło?
W kwietniu b.r. ma ponoć wejść ustawa powołująca do życia "sieć badawcza: Łukasiewicz". W zamyśle ma ona połączyć trzydzieści parę instytutów z kategorią A lub A+ (te "najlepsze") w jeden wielki twór centralnie sterowany. Wątpliwe, by to rozwiązanie miało być remedium na te bolączki.
Raczej będzie jeszcze gorzej.
Ale na ten temat otrzymacie zupełnie inne informacje:
http://www.nauka.gov.pl/aktualnosci-min ... lizej.html