Romekd pisze: ↑ndz, 17 czerwca 2018, 01:03
Moim zdaniem głośniki GDN16/12 (już z samego symbolu głośnika wynika, że przeznaczony został do odtwarzania tonów niskich) nie nadawały się do wiernego odtwarzania tonów średnich, przy współpracy z głośnikiem wysokotonowym
Z samego oznaczenia nie wynika. Nie przewidziano wszak osobnego oznaczenia dla głośnika nisko-średniotonowego. Z kolei oznaczenie GDS nosiły głośniki o identycznych gabarytach i konstrukcji, poza obecnością tubki w miejsce kopułki. Nie przeczę że GDN16/12 (oraz GDN16/15) mogły kiepsko odtwarzać tony średnie, ale też niedasie zaprzeczyć że w ZG25C i pokrewnych pogorszono jeszcze ich odtwarzanie pakując
na rympał cewkę której na dobrą sprawę mogłoby nie być, tak jak zresztą nie było jej w ZG15C zawierającej obok GDW tylko jeden GDN. A jak
szpecom z Tonsilu zależało na dodatkowym przytłumieniu częstotliwości które powinien odtwarzać wyłącznie GDW - mogli zastosować zwrotnicę szeregową nie zawierającą cewki włączonej w szereg z głośnikiem, którego własna indukcyjność i tak jest zbyt duża. No ale aby to zrobić należało umieć przełamać niemoc
polskiej myśli technicznej
więc kolumn tych szybko się pozbyłem, bez większego żalu...
No a ja swoje mam właśnie dlatego że ktoś
pozbył się swoich bez większego żalu wystawiając je na korytarz w robocie. Ale
wcale nie w ramach solidarności ino z powodu starości, tj rozsypania się gąbkowych zawieszeń. Wstawiłem
szmaciaki oraz szeregową zwrotnicę i tak już zostanie.
No ale co to jest za problem, by co 15...20 lat wymienić zawieszenia piankowe na nowe?
Jak kto lubi wzorem socjalizmu stwarzać sobie problemy aby je potem bohatersko zwalczać...
Nie kosztuje to wiele, a daje możliwość dalszego eksploatowania kolumn (do których np. ma się sentyment) przez kolejne długie lata...
Więc prościej się w takie
toksyczne sentymenty nie wdawać. Gdy robiłem dyplom w Zakładzie Elektroakustyki Politechniki Warszawskiej rzuciła mi się w oczy kolumna w kształcie kuli (ściślej mówiąc dwunastościanu foremnego) zawierająca 12 szt. GDS16/15, używana w komorze bezechowej jako wzorcowe źródło fali kulistej. Postanowiłem zbudować coś analogicznego, ale z jednym tylko głośnikiem GDS16/15 wstawionym do wielościennej sklejkowej obudowy, pracowicie sklejanej klejem kazeinowym, bo Epidian w tamtych czasach sprzedawało się w CSH na buteleczki po penicylinie. Niedługo się nimi nacieszyłem, bo rozsypały się gąbki a nowych GDS16/15 już w sprzedaży nie było. Z konieczności wstawiłem GDN16/50 i zacząłem kombinować z dołożeniem GDW i GDM na bocznych ściankach. Ale zanim zdążyłem zrobić to w obu kolumnach... znów rozsypały się gąbki, zarówno w nowych GDN-ach jak i w GDM10/60 z których tylko jeden zdołałem wykorzystać. Wstawiłem bezużyteczny szmelc do piwnicy gdzie zalega do dziś. Jakiś czas temu znów przypomniałem sobie o dawnym sentymencie do GDS16/15, ale tym razem dzięki temu że nabyłem na Wolumenie parkę ZG10C/1 z tymi głośnikami ale tym razem
szmacianymi, więc ponowne rozczarowanie się już mi nie grozi.
Nie kupienie z tego powodu zestawów głośnikowych byłoby, moim zdaniem jak niekupienie samochodu na gumowych oponach, bo te przez kilka lat eksploatacji będą ulegały stopniowemu zużyciu...
A jaka może być alternatywa dla samochodu na oponach? Tylko wóz drabiniasty na drewnianych kołach okutych żelaznymi obręczami. W przypadku jednak głośników istnieje wystarczająco dobra a przy tym trwała alternatywa
szmaciana a niekiedy gumowa.
Tak Tomku, jestem tego całkowicie pewien – w tamtych czasach miałem już lampowy oscyloskop o paśmie 10 MHz (własnej roboty) i "pończochy", o których wspomniałeś, na pewno nie uszłyby mojej uwadze, szczególnie, że wzmacniacze podczas pracy bardzo często były przeze mnie podłączane do wejścia tego oscyloskopu...
Więc może jednak paliłeś GDW z powodu tak prozaicznego jak praca przy mocy zbliżonej do maksymalnej oraz podbiciem wysokich na maxa? Jeżeli do tego jeszcze słuchaliście
kosmicznej muzyki, z odgłosami przypominającymi strzelanie z lasera w "Wojnach gwiezdnych" to i bez przesterowania głośniki łatwo mogły ulec przeciążeniu, a zamiana wzmacniacza na mocniejszy jeszcze by tę awarię przyspieszyła. Bo gdyby GDW miała przeciążyć
fafnasta harmoniczna sygnału bębna, to obcięcie musiałby być tak silne że nie dałoby się tego słuchać. No bo przecież nie tak dawno oglądaliśmy grzebień wysokich harmonicznych na wynikach Twoich pomiarów. 60dB - to moc tysiąc razy mniejsza. 40mW ze wzmacniacza 40W nie dałoby rady spalić żadnego głośnika.
Myślę, że kilka drobiazgów mogłoby się znaleźć. Twoja pewność siebie mogłaby sugerować czytającym Forum, że może to Ty byłeś mentorem dla autorów wymienionych przeze mnie książek, a swoje badania prowadzili oni pod Twoim naukowym kierunkiem... Doradzałbym Ci więcej pokory.
Też się tym zajmowałem, w ramach swojej pracy dyplomowej. Dziś może podszedłbym do wyciągniętych wtedy wniosków bardziej elastycznie. I tak np. nie upierałbym się przy napięciowym sterowaniu tranzystora w układzie WE wyposażonego w lokalne sprzężenie zwrotne na rezystorze emiterowym oraz obciążonego rezystorem dużo mniejszym od impedancji wejściowej sterowanego przez ten tranzystor wtórnika. Prądowe sterowanie tranzystora w stopniu sterującym (a takie zapewnia stopień różnicowy z lustrem prądowym) także pozwala wyeliminować wpływ nieliniowości złącza baza-emiter, i to nawet skuteczniej niż rezystor w emiterze który z uwagi na straty napięcia nie może być dowolnie duży, zniekształcenia zaś wywoływane modulacją bety przez prąd kolektora oraz napięcie kolektor - emiter wnosi raczej niewiele harmonicznych wysokiego rzędu. Silne USZ zapewni wówczas niski THD, o ile rzecz jasna wysoka fT tranzystorów mocy pozwoli takie silne USZ zastosować, bez sztucznego pogarszania szybkości zmian napięcia kondensatorami bez których standardowy wzmacniacz z powolnymi tranzystorami mocy uległby wzbudzeniu.
Gdybyś przeczytał książki Douglasa Selfa (
https://en.wikipedia.org/wiki/Douglas_Self ) nie miałbyś problemu z określeniem klasy (podaniem jej popularnej nazwy /G/), w jakiej pracuje wzmacniacz Bogusia, przedstawiony w tym wątku.
Ale ta klasa G to sztuczny
wynalazek, potencjalnie pogarszający wierność odtwarzania wzmacniacza a podyktowany chęcią ograniczenia gigantycznej mocy rozpraszanej we wzmacniaczu o mocy znamionowej liczonej w kilowatach. Po co on w kilkudziesięciowatowym wzmacniaczu do użytku domowego?
Ciągle mnie zadziwiasz. Jak bez przekaźnika zrobić zabezpieczenie głośników przed podaniem na nie składowej stałej, w razie awarii wzmacniacza?
A nie prościej do tej awarii nie dopuścić?
Jak zrobić zabezpieczenie wzmacniacza przez zwarciami kabli głośnikowych.
Normalnie. Skuteczne ograniczenie prądu (najlepiej z podcięciem) plus ewentualne zabezpieczenie termiczne na wypadek zwarcia długotrwałego.
Jak przełączać prądy o wartościach od kilku do kilkunastu amperów na odpowiednie wyjścia wzmacniacza, przystosowanego do sterowania kilku różnych par zestawów głośnikowych?
Nie chodzić ulicami którymi jeżdżą tramwaje jeżeli obawiamy się przejechania przez tramwaj. Czy każdy wzmacniacz musi być dostosowany do zdalnego przełączania wyjść na kilka różnych par głośnikowych? W sprzęcie przeznaczonym do użytkowania w domu taka potrzeba nie zachodzi, natomiast w sprzęcie estradowym zniekształcenia powstające w przekaźnikach roli nie odgrywają, skoro publika i tak jest ogłuszona przytłaczającymi ją
decybelami.
Poza tym wzmacniacz audio, to nie tylko stopień mocy. W jego skład wchodzą też często przedzmacniacze, w tym gramofonowe, regulatory barwy dźwięku itd. Czy Twoim zdaniem w nich też nie występują "stany nieustalone" bezpośrednio po podaniu na nie napięcia zasilającego?
Oczywiście że występują, ale one mogą być wyeliminowane jeszcze na wejściu wzmacniacza, gdzie nieliniowości rezystancji styków przekaźnika nie grają roli, a i klucze z tranzystorami polowymi można zastosować. Za to bym się nie zdziwił gdyby powodem zdarzających się awarii wzmacniaczy z przekaźnikiem na wyjściu mającym w takim wypadku chronić głośniki przed składową stałą było - powtarzające się przy każdym wyłączeniu przesterowywanie ich wejść a tym samym całych wzmacniaczy aż po tranzystory końcowe przez stany nieustalone w przedwzmacniaczach, przed którymi to niekontrolowanymi przebiegami nie zabezpieczono wejść końcówek mocy uznając że skoro jest przekaźnik na wyjściu to można o problemie zapomnieć. I znów stworzono sobie problem (brakiem przekaźników na wejściu) aby potem bohatersko go zwalczać o wiele kosztowniejszymi przekaźnikami na wyjściu. W dodatku niekoniecznie z dobrym skutkiem w każdym przypadku.
Bo tak wyglądała rzeczywistość. W lampowych radiach, telewizorach, magnetofonach, odbiornikach i radiostacjach używanych w radiokomunikacji, niemal wyłącznie stosowane były prymitywne Twoim zdaniem (optymalne moim) wzmacniacze SE.
Ale mowa była póki co tylko o układach tranzystorowych, czemu zatem mieszasz w to jeszcze wzmacniacze lampowe wśród których nie szukałeś przecież wyników?
W tranzystorowych układach przeważały rozwiązania najprostsze, kilkutranzystorowe, bez źródeł prądowych, luster prądowych i podobnego typu "wodotrysków",
Ale
tranzystorowe wzmacniacze końcowe SE występowały tylko w pierwszej generacji radioodbiorników oraz pozostałego sprzętu powszechnego użytku. Przytoczyć tu można przedkolibrową "Eltrę", odbiornik samochodowy "Mini" oraz gramofon "Tranzyston". Dużo więcej było ich jednak w prymitywnych konstrukcjach początkujących radioamatorów, zwłaszcza inspirowanych "Nowoczesnymi zabawkami" oraz "Elektroniką dla wszystkich" wiadomego autora. Stąd nadreprezentacja układów SE w znalezionych przez Ciebie wynikach wyszukiwania, i konieczność przekopywania się przez setki tego rodzaju chłamu.
bo też nie często istniała potrzeba "śrubowania" parametrów stopnia mocy, gdy wcześniejsze stopnie wprowadzały zniekształcenia na znacznie wyższym poziomie...
A czy tam tylko o zniekształcenia się rozchodziło? Dużo częściej racjonalnym powodem stosowania układów PP były względy ekonomii zasilania. Zwłaszcza bateryjnego.
Jaką znowu masową skalę, o czym Ty piszesz? Czyżbyś uważał, że takie firmy jak: Technics (dział zajmujący się produkcją sprzętu audio, przeznaczonego na pewne rynki światowe, wydzielony przez firmę Matsushita Electric Industial Co., LTD w roku 1965) Pioneer (założnony w 1937 r.), Kenwood (1946 r.), Luxman (1925 r.), Sony (1946 r.), JVC (1927 r.) czy DENON (1939 r.), produkujące również bardzo drogie modele (zawierające oczywiście przekaźniki na wyjściu stopni większej mocy) wypuszczały same "knoty"?
Nie wnikam które firmy stosowały lustra prądowe a które przekaźniki na wyjściu i jaką renomą cieszyły się na światowych rynkach. Przytoczyłem argumenty na rzecz luster prądowych uzasadniające ich stosowanie. A gdy teraz nagle się okaże że jakiś tam światowy koncern wypuszczał całe serie wzmacniaczy w których ich nie było - nie zamierzam bezrefleksyjnie poddawać się
owczemu pędowi.
Gdy na początku lat 80. kupowałem swój pierwszy wzmacniacz Technicsa, ten kosztował kilkaset dolarów, a pensja nauczyciela w Polsce w tamtych czasach wynosiła ok. 20 dolarów. Czy to w naszych warunkach było Twoim zdaniem tanie urządzenie?
Twój wybór. Mogłeś kupować, mogłeś też robić samemu. 2N3055 i BDX18 Tungsrama dostępne wtedy już były.
Przecież postęp w dziedzinie wzmacniaczy audio dokonywał się bardzo powoli. Rozmawiamy między innymi o wzmacniaczach opracowanych jeszcze w latach 70. zeszłego stulecia (np. końcówki mocy magnetofonu ZK-140, ZK-246) oraz tylko nieco nowszych, a Ty próbujesz porównywać tamte konstrukcje do jakiegoś pomysłu opisanego w RE dopiero w połowie lat 80.
Nie uważam wzmacniacza zaprezentowanego przez panią Klapczyńską za niedościgły wzór, przeciwnie parę rzeczy budzi moje podejrzenia, i zapewne uzasadnione skoro jak zaświadczał Kol. Marek7HBV - parę osób się na tym
sparzyło, dosłownie i w przenośni. Ale nie usprawiedliwia to
polskiej myśli technicznej że wciskała nie tylko do ZK246 układy bida-komplementarne zamiast znanych już wtedy i dostępnych elementowo układów pełnokomplementarynch, w ostateczności quasi-komplementarnych. A gdyby szarpnęli się jeszcze na symetryczne zasilanie - dlaczego by już w dobie ZK140 nie zastosować stopnia różnicowego obciążonego lustrem prądowym? Trzeba był z tym czekać aż do ukazania się publikacji pani Klapczyńskiej w drugiej połowie lat 80-tych ponieważ nikt wcześniej podobnego rozwiązania nie znał?
Czy w latach 70. miałeś wiedzę zbliżoną do tej obecnie posiadanej? Ja nie miałem, zdobywałem ją i poszerzałem na bieżąco, z biegiem czasu, nie krytykując bez przerwy rozwiązań wcześniejszych polskich konstruktorów. Polska elektronika była w stosunku do zachodniej strasznie opóźniona (większość prostych urządzeń audio robiona była na czyjejś licencji /Thomson, Grundig itp./), ale na taki poziom pozwalała posiadana wtedy wiedza techniczna naszych inżynierów i nic na to nie można niestety poradzić. Nie jest sztuką być "mądrym" dzisiaj, tyle lat po czasie, kpić sobie i krytykować rozwiązania stosowane w czasach PRL-u. Gdzie Ty wtedy byłeś, ze swoimi pomysłami? Jeżeli w tamtym czasie miałeś już takie pomysły i nie doprowadziłeś do tego by polska myśl techniczna mogła się dzięki nim szybciej rozwijać, to całkowicie zmarnowałeś swój talent...
W latach 70-tych to ja zbierałem dwóje w podstawówce z języka rosyjskiego i wychowania muzycznego, na przełomie dekad wkuwałem do matury z
poldona w liceum, w drugiej zaś połowie lat 80-tych walczyłem z wzorami i wykresami na
Polibudzie oraz bezskutecznie usiłowałem na ćwiczeniach z układów elektronicznych przekonać tępawą panią asystent że przy liczeniu puktu pracy dwustopniowego wzmacniacza ze sprzężeniem galwanicznym należy uwzględnić prąd bazy tranzystora wejściowego w szeregowym rezystorze bazowym ale w emiterze drugiego tranzystora już niekoniecznie. A potem był rok wojska po którym wkrótce skończył się PRL, po czym niszczycielskie pseudoreformy towarzysza von Baltzerovitzscha obróciły w perzynę całą polską elektronikę, a wraz z nią Centralny Ośrodek Badania, Rozwoju i Eksploatacji Sprzętu Powszechnego Użytku (tak ZTCP należałoby rozwinąć skrót COBRESPU) na który miałem chętkę jeszcze na studiach. Krótko mówiąc - za późno się urodziłem, aczkolwiek wcale nie jest powiedziane że w realiach PRL zdołałbym czekokolwiek dokonać w polskim przemyśle. Tam liczyły się
układy (bynajmniej nie elektroniczne) oraz debilne procedury które dały mi się we znaki jeszcze w latach 1992-95 wstanowiącym istny relikt PRL-u WCBKT na warszawskim Bemowie.
Tamte Twoje wypowiedzi oczywiście czytałem (jako moderator czytam wszystkie wypowiedzi na Forum, poza niektórymi z działów "ogłoszeniowych"). Niestety, moim zdaniem naginasz w nich fakty, by "pasowały" do Twoich teorii. Mówisz, że kondensatory 100 pF w WS354, włączone między bazy i emitery tranzystorów mocy, mogą destabilizować pracę wtórników emiterowych (tranzystorów sterujących), a nic nie wspominasz o pojemnościach baza-kolektor samych tranzystorów mocy, które to pojemności potrafią być nawet wyższe, co do wartości, od pojemności dodanych kondensatorów ceramicznych. Tranzystory BD285 i BD286 miały pojemność baza-kolektor na poziomie 250 pF, BD385 i BD386 miały zapewne jeszcze większe pojemności (większa moc; katalog CEMI nie podaje ich pojemności) i tych pojemności nie dostrzegasz, które to pojemności na dodatek nie są pojemnościami stałymi, gdyż zależą od chwilowej wartości napięcia między kolektorem i emiterem tranzystorów mocy (są one źródłem dodatkowych zniekształceń intermodulacyjnych!).
Teraz to Twoją wypowiedź uznaję za naginanie faktów. To że pojemności złączowe są nie znaczy wcale że trzeba je jeszcze powiększać równolegle dołączonymi kondensatorami. Z kolei zaś obecność tych kondensatorów nijak nie obniży zniekształceń intermodulacyjnych, skoro nieliniowe pojemności złącz pozostają.
Za to krytykujesz stałą pojemność kondensatora, przypisując jej ogromne znaczenie na pogorszenie stabilności wzmacniacza. Dzisiaj sprawdziłem pojemności baza-kolektor popularnych tranzystorów BD911 i BD912 i przy zerowym napięciu baza-kolektor wynosiły one ok. 320 pF, spadając przy Uce=1 V do 210 pF, przy Uce=5 V do 110 pF, przy Uce=10 V do 73 pF, przy 20 V do 67 pF i przy 30 V do 49 pF. Rolą kondensatorów o pojemności 100 pF było ograniczenie wielkości zmian pojemności w obwodzie tranzystora, przez co miały one wpływać na spadek poziomu zniekształceń intermodulacyjnych dla wyższych częstotliwości w sygnale m.cz.
Twierdzę z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością że się mylisz, a prawdziwym powodem włączenia tych kondensatorów były problemy ze stabilnością. Zapewne własne pojemności złączowe tranzystorów końcowych okazały się niedostateczne dla zapewnienia stabilności wzmacniacza gdzie nie zaprzątano sobie głowy bardziej subtelnymi sposobami służącymi temu samemu celowi, jak choćby rezystory w emiterach stopnia różnicowego bocznikowane kondensatorem o pojemności kilkusdziesięciu pF oraz szeregowy dwójnik RC wpięty między bazy tych tranzystorów.
Wzmacniacz WS354 miał górną częstotliwość graniczną na poziomie co najmniej 60 kHz (-3 dB). Czy to mało?
Sama -3dB częstotliwość graniczna o niczym nie świadczy. Siermiężny 741 o którym piszesz w innym miejscu osiągnie tyle, pod warunkiem że wzmocnienie w zamkniętej pętli nie przekroczy kilkunastu.
To w takim razie gdzie Twoim zdaniem powinna znajdować się górna granica przenoszenia przeciętnego tranzystorowego wzmacniacza?
W zupełności wystarczy i 20kHz (bo więcej to tylko pies usłyszy),
pod warunkiem że jest to częstotliwość ograniczona zewnętrznymi elementami RC włączonymi poza pętlą ogólnego USZ. Np. dwójnikiem szeregowym RC wpiętym między bazy stopnia różnicowego. W takim rozwiązaniu lubują się konstruktorzy ze
szkoły p. Matti Otala, nie ma ich prawie natomiast w typowej
masówce produkowanej na rynek. Natomiast w samym wzmacniaczu nie powinny znajdować się żadne elementy ograniczające pasmo, mimo to są one regułą właśnie w owej
masówce. Bo raz się tak zrobiło i
jakoś działa, więc jak się zrobi nieco inaczej to jest wysoce prawdopodobne że również działać będzie, i już mamy nowy model urządzenia, bez konieczności ponawiania prób.
Zastosowano kaskodę i kondensator 47 pF, by wpływająca na pasmo pojemność pozostawała stała (niezależna od wysterowania wzmacniacza) ale tego aspektu w ogóle nie wziąłeś pod uwagę.
Więc gdyby chcieli i potrafili zrobić naprawdę dobrze, to zastosowaliby kaskodę bez względu na jej podstawową wadę (której wpływ można zresztą wyeliminować przez zastosowanie podwyższonego napięcia zasilającego stopnie wstępny i sterujący co pozwoliłoby przy okazji zastąpić bootstrap źródłe stałoprądowym bez pogarszania wysterowalności) ale tak dopracowali wzmacniacz aby pojemność dołączonego kondensatora mogła wynosić nie 47pF ale 4,7pF, mniej więcej tyle co pojemność zwrotna zastosowanego przeze mnie BF258. Wówczas uznałbym że zastosowanie kaskody miało sens.
Dodatkowo napisałeś, że tym dodatkowym tranzystorem w kaskodzie, niepotrzebnie traci się kilka woltów napięcia (napisałeś: "duże straty, na poziomie kilku woltów zamiast niecałego wolta (...)"), co znowu jest wartością przez Ciebie przesadzoną, by uzasadnić słuszność Twoich teorii...

Sprawdziłem te "duże straty napięcia" i wynoszą one 1,33 V, bo taka wartość utrzymuje się na wejściowym tranzystorze kaskody po odjęciu spadku 0,42 V na rezystorze 47 Ω w obwodzie jego emitera.
Kierowałem się tym schematem:
download/file.php?id=49745&mode=view
wg którego napięcie na bazie T714 jest o 2,6V niższe od dodatniego napięcia zasilającego. Napięcie na jego emiterze wyniesie przy takich założeniach jakieś 31,2V, zatem napięcie między emiterem a kolektorem wyniosłoby nieco więcej niż zmierzyłeś, mianowicie 1,5V. Może to kwestia tolerancji rezystorów lub celowego podmienienia jednego z nich w Twoim egzemplarzu? W każdym razie, jeśli przyjąć wartości podane na schemacie, to nijak nie zejdziemy ze stratami napięcia na kaskodzie (nawet na granicy nasycenia T714 tj przy napięciu na jego kolektorze wyższym od napięcia na bazie) poniżej 2V z niewielkim
okładem. Wyeliminowanie zaś kaskody, tj zastosowanie BD140 jako T712 i usunięcie T714 spokojnie pozwoli zejść poniżej wolta ze stratami napięcia w stopniu sterującym. W mojej wypowiedzi zatem nieprawdy nie ma.
Mnie, jako elektronika w WS354 bardziej mogłoby irytować użycie sześciu wolnych (GBW=1 MHz i SR=0,5 V/μs) i mocno szumiących (20 nV/√Hz) wzmacniaczy operacyjnych typu ULY7741N
.
Ponieważ miały one jedyną, ale decydującą w tamtych czasach zaletę:
były produkowane w CEMI. Jak
tak zwany mikroprocesor 8080 wymagający kuriozalnego wręcz zasilania +15V, +5V, -5V przy czym brak wyprzedzenia z włączeniem tego ostatniego skutkował natychmiastowym
wychodom iż stroja. Nawet w zrujnowanym sowiecką okupacją enerdupku nie pozwolono wcisnąć sobie takiego barachła, tylko postawiono na Z80. Natomiast zastąpienie dennych wzmacniaczy operacyjnych kilkutranzystorowymi układami (np. z wyjściem typu SRPP) mogącymi je
w tym zastosowaniu zastąpić, ze znakomitym skutkiem zresztą - o, to już było ponad siły
polskiej myśli technicznej.
Co do kondensatorów, włączonych równolegle do tranzystorów, to już w samym przedwzmacniaczu zastosowano 4,7 nF między wyprowadzeniami bazy i emitera tranzystora BC309, który pełni rolę wtórnika emiterowego.
Ale w temacie skąd zaczerpnąłeś moją wypowiedź mowa była tylko o końcówce mocy, dlatego nie analizowałem ani konsekwencji uparcia się na 741, ani wymuszonego nie wiadomo czym
sztukowania tranzystorów przedwzmacniacza jakimiś kondensatorami.
Pozdrawiam
Tomek