Romekd pisze: wt, 1 marca 2022, 09:40
Łukasz, jeszcze kilka lat temu słuchałem polskich "Tonsili", uważając je za całkiem niezłe zestawy głośnikowe. W końcu to tylko papier, cewka i magnes, czyli jak mogłoby się niektórym wydawać bardzo prosta technologia...

Zacząłem jednak porównywać ich brzmienie do brzmienia sprzętu używanego w studiach nagraniowych (bynajmniej nie do sprzętu audiofilskiego, a właśnie studyjnego...) i przeżyłem szok. Polskie zestawy nie są całkiem niezłe, one są tragiczne. Technologicznie na poziomie lat 60. i 70., a w technologii produkcji przetworników elektroakustycznych dokonał się niebywały postęp (niestety nie u naszego krajowego producenta...

), podobnie jak w technice samej rejestracji muzyki. Starsze nagrania można jeszcze było słuchać na głośnikach Tonsilu, ale świetnie zrealizowanych obecnie, na polskich głośnikach nie da się słuchać w ogóle (brzmią fatalnie). Kolejnym bardzo ważnym elementem wpływającym na brzmienie muzyki są właściwości akustyczne pomieszczenia. Nie mogąc zapewnić ich w całym pomieszczeniu (mam duży pokój), ograniczyłem się do stworzenia ich w tzw. bliskim polu i teraz głośniki są oddalone ode mnie jako słuchacza o zaledwie 1...1,5 metra, a strefa ta jest dobrze wygłuszona (tłumienie, rozpraszanie...). Mimo starzejącego się słuchu, obecnie słyszę w muzyce dużo więcej "muzyki" niż przez kilkadziesiąt lat słuchania na polskich "imitacjach" zestawów głośnikowych produkcji Tonsila...
A może sprawa polega na rzeczy tak prozaicznej jak celowe upośledzenie przenoszenia tonów średnich w kolumnach Tonsila, dla nadania im
niepowtarzalnego brzmienia? Głośniki Tonsil z epoki PRL nie miały pierścieni Farady'a toteż zwykle sama ich indukcyjność ograniczała przenoszone pasmo do wartości zbliżonej do częstotliwości podziału, a tu jeszcze w szereg z nimi pakowano cewkę o indukcyjności o wiele za dużej niż wynikałoby z najprostszych obliczeń. W efekcie pasmo odtwarzane przez GDN kończyło się na 500Hz, pasmo odtwarzane przez GDM zaczynało się od 2kHz (a jeśli GDM nie było - to GDW startował od 8kHz), ale nie przeszkadzało to
Asom PMT określić częstotliwości podziału odpowiednio na 1kHz lub na 2kHz. I przy okazji
odlatywała w kosmos impedancja dla częstotliwości których zespoły nie przetwarzały, zaś na krańcach wytłumionego pasma jej faza
latała jak żuk po pustym sklepie. A klienci kupowali, bo innych nie było,
i cieszyli się brzmieniem muzyki, jaką te sprzęty odtwarzały.
Separacja między kanałami mojego źródła sygnału audio jest zdaniem jego producenta lepsza od 120 dB (moje pomiary wykazały jeszcze dużo lepszą separację, gdzieś w okolicach 130...140 dB). Gdy podczas słuchania obecnie zrealizowanych nagrań wyłączę jeden z głośników, zauważam bardzo duże zubożenie nagrania - niektóre z instrumentów występują jedynie w swoich kanałach
Dokładnie tak samo brzmiały nagrania Beatlesów gdzie normą był wokal z jednego głośnika zaś akompaniament z drugiego, tak przynajmniej brzmiały nagrania prezentowane w Polskim Radio w czasach gdy tylko jeden program w kraju (IV) był stereofoniczny. Najpewniej w momencie nagrywania nie myślano jeszcze o stereofonii, zaś gdy ona się pojawiła - odtwarzano po prostu to co nagrano w studio na wielośladowych magnetofonach, grupując ścieżki w poszczególnych kanałach, zamiast łączyć je wszystkie razem tak jak to pierwotnie miało być. Dopiero potem obrobiono przynajmniej niektóre tak zrealizowae nagrania przy użyciu techniki cyfrowej, i teraz brzmią całkiem normalnie.
a porównanie sygnałów kanału prawego i lewego pokazuje ogromne zróżnicowanie amplitud i faz poszczególnych dźwięków. Czegoś takiego nie obserwuję w nagraniach pochodzących z czasów mojej młodości, choć w tamtych nagraniach również często "wokale" nagrywano w jednym kanale, a instrumenty w drugim (ich połączenie w systemie mono niczego jednak nie psuło). We współczesnych realizacjach przełączenie trybu pracy urządzenia na mono, powoduje całkowity zanik pewnych dźwięków (tych których faza w kanałach jest dokładnie odwrotna) a innych duże zubożenie.
Ale jak to wszystko się ma do skutków jakie spowodować może przesłuch na poziomie minus kilkudziesięciu dB wynikły z użycia wspólnej bańki w dwóch kanałach? Też zanikną wówczas "pewne dźwięki? Napisałeś jedną głupotę i teraz próbujesz zaciemniać.
Co do lamp, jestem przeciwny wykorzystywaniu ich rezystancji wewnętrznych w charakterze elementów filtrów, gdyż rezystancje te w miarę zużywania się lamp ulegają dużym zmianom i stworzone z ich wykorzystaniem filtry normalnie się rozstrajają...
A pisałem cokolwiek o wykorzystywaniu impedancji wewnętrznych lamp w charakterze elementów filtrów? W anodzie każdej lampy to się powinien znajdować przede wszystkim rezystor obciążenia anodowego (nie dotyczy to jedynie
wynalazków takich jak SRPP w zastosowaniu do stopni napięciowych) i on to właśnie, nie zaś impedancja wewnętrzna pentody (o rząd wielkości większa w przypadku lampy takiej jak EF86 obciążonej rezystorem 220k) stanowi jeden z elementów filtru, w szczególności wyznaczający stałą czasową 3180us gdy chodzi o korekcję RIAA względnie korekcję przy odtwarzaniu taśmy magnetofonowej.
Poza tym przy większych amplitudach rezystancja wewnętrzna lamp nie jest parametrem stałym, bo cały czas ulega zmianom.
I niech no się nawet zmieni o 10%, tj z 2M na 1,8M. Jak to się przełoży na zmianę parametrów filtru gdy równolegle do tej rezystancji dołączony jest rezystor 220k?
Uważam że osoba bezrefleksyjnie je wykorzystująca i propagująca opowiada zwykłe brednie i prezentuje podejście biegunowo odległe od inżynierskiego.
Może jednak wypadałoby najpierw inżynierem elektronikiem zostać, zanim się zacznie szermować tego rodzaju argumentami?
Nadmierne zwiększanie rezystancji w układzie powoduje również zwiększenie się jego niestabilności, przyczynia się do wzrostu szumu, zakłóceń i przesłuchu.
To może w ogóle nie powinno się stosować lamp? Ale także tranzystorów polowych, bo one mają te same "wady"
Nawet wartość rezystora polaryzującego siatkę pierwszą nie może być nadmiernie wysoka, gdyż z czasem pracy lampy coraz bardziej rośnie w niej prąd siatki sterującej (przez osiadanie aktywnych pierwiastków z katody, co przy dużych wartościach rezystorów polaryzujących powoduje zmianę punktu pracy lampy, przez co wzrastają zniekształcenia THD i spada poziom maksymalnej amplitudy oraz wzmocnienie napięciowe).
A jednak niekiedy stosuje się tutaj nawet 10M. Gdy siatka ma być polaryzowana prądem wybiegu. Nie zawsze jest to najwłaściwszy sposób polaryzacji, bywa jednak że praktyczniejszego nie ma. Np. w stopniu napięciowym z lampą EABC80, której trioda musi mieć katodę na masie, gdyż połączona jest z katodą diody demodulacyjnej AM i jednej z diod demodulacyjnych FM. Podyskutujemy teraz może o radiach, w temacie dotyczącym wzmacniacza audio?
Zwiększony prąd siatki pierwszej pojawia się dość szybko przy przeżarzeniu katody, co ostatnio staje się coraz częstsze, gdyż napięcie w sieci 230 V potrafi w dni słoneczne rosnąć do 253 V (coraz powszechniejsze instalacje fotowoltaiczne) i spadać wieczorami poniżej 220 V (gdy posiadacze własnych instalacji fotowoltaicznych zaczynają odbierać energię z sieci, którą wcześniej do nie dostarczyli). Uważam, że w takiej sytuacji (w momencie pisania tego posta właśnie świeci słońce, więc w gniazdkach moich oraz milionów innych Polaków napięcie przekracza już 248 V)
A jaki promil spośród owych milionów Polaków używa sprzętu lampowego? Mnie w każdym razie wśród owych milionów jak dotąd nie ma.
i tylko ktoś wyjątkowo uprzedzony i o mocno ograniczonych horyzontach może kwestionować sens stosowania stabilizacji napięć, jako ratunku dla lamp, które w takich warunkach nie da się już eksploatować w sposób dla nich bezpieczny.
A czy w ogóle jest bezpiecznie korzystać z prądu gdy napięcie okazuje się aż tak niestabilne? Może należałoby raczej zmienić
locum?
Stosowanie w takich sytuacjach potencjometrów w obwodach żarzenia lamp jest również absurdalne, gdyż odciągnęłoby słuchacza od delektowania się muzyką w miejscu najlepszego odsłuchu i zmuszało go do ciągłego obserwowania miernika napięcia i korygowania go potencjometrem...
Jak dotąd takiego potencjometru w moich urządzeniach nie ma. Conajwyżej raz dobrany rezystor, np. w radyjku Loewe-Opta Tempo, w którym problem faktycznie był rzeczywisty a nie wydumany.
To by była jakaś masakra. Ktoś niezorientowany może dzisiaj powiedzieć, że w dawnych czasach, czasach największej popularności urządzeń opartych na lampach, jakoś te urządzenia poprawnie działały. Otóż nie działały, gdyż w dziesiątkach tysięcy mieszkań by z nich korzystać trzeba się było posługiwać sprzętem jak w linku poniżej (jeszcze pamiętam czasy z mojego dzieciństwa, gdy obraz na ekranie "Szmaragda" tracił kontrast, jego gabaryty zmniejszały się, a jeszcze później na ekranie świecił się już tylko blady prostokąt, bez jakiejkolwiek treści)
No a w czasach mojego dzieciństwa używało się w domu "Fiorda", i nie trzeba było stosować stabilizatorów magnetycznych. A było to w Falenicy, peryferyjnej części Warszawy na pograniczu z Józefowem. Sieć energetyczna była rozprowadzona po domach za pomocą napowietrznych linii 220/380V na betonowych a gdzieniegdzie drewnianych słupach. ulice były zaś oświetlone tradycyjnymi żarówkami , bo rtęciówki były wtedy luksusem. I mimo całej tej
siermiężności jeżeli obraz na ekranie się kurczył - było to oznaką awarii w stopniu końcowym linii, nie mającej związku z ewentualnymi wahaniami napięcia w gniazdku. Więc może jednak nie warto roztaczać takich apokaliptycznych wizji jak powyżej, bo jeszcze komu
dzieci się przestraszą? 