To może odpowiem pytaniem na pytanie: A jaki ma cel stosowanie szeregowego rezystora w tym miejscu?
Taki, że pozwala wprowadzić do transmitancji wzmacniacza parę biegun-zero. Biegun wprowadzam na niższej częstotliwości od pierwszego bieguna wzmacniacza. Ten zaś kompensuję zerem układu kompensacji. Uzyskuję efekt przesunięcia pierwszego bieguna wzmacniacza w stronę niższych częstotliwości. Dzięki temu nie wprowadzam dodatkowego przesunięcia fazy, a wzmocnienie w otwartej pętli szybciej spada do zera. W ten sposób dostajemy większy margines amplitudy (fazy jak kto woli), więc stabilniejszy wzmacniacz. Kosztem pasma w otwartej pętli oczywiście. Nazywa się to kompensacją opóźniającą.
Dokładając jedynie kondensator wprowadzam jedynie dodatkowy biegun, który "dokłada swoje" do przesunięcia fazy i w efekcie pogarsza stabilność wzmacniacza
Kolejność wyglądała następująco: Najpierw dodałem C1 i nastąpiła poprawa, największa właśnie dla wartości 47p, ale nie byłem do końca zadowolony, więc dodałem C6 i osiągnąłem pożądany skutek. Przy obecności C6 wydaje mi się, że C1 w ogóle nie wpływa na pracę układu, ponieważ wypada już poza pasmem. Można by go spokojnie wyjąć.
Dodam jeszcze, że wszystkie te operacje przeprowadzałem aby uzyskać stabilność na obciążeniu indukcyjnym w postaci głośnika szerokopasmowego. Potrzebowałem po prostu ograniczyć wzrost wzmocnienia przy wzroście częstotliwości. Na rezystorze wszystko wyglądało elegancko zarówno bez C1, jak i C6.
gsmok pisze:być może Twoje uwagi uratują niejednego audiofila - mam na myśli zarówno aspekt finansowy jak i zdrowotny.
Niestety, widziałem kilka wątków na forach audiofilskich, gdzie rozpływano się na tymi wzmacniaczami, chwaląc między innymi wygląd i jakość zastosowanych elementów
Wszystko pięknie, ale przedstawione rozumowanie zakłada pracę na obciążenie rezystancyjne. Po podłączeniu rzeczywistego głośnika całe misterne strojenie rozjeżdża się w piernik, szczególnie przy pentodowym stopniu wyjściowym o rezystancji wyjściowej większej od rezystancji obciążenia.
Wszystko pięknie, ale przedstawione rozumowanie zakłada pracę na obciążenie rezystancyjne. Po podłączeniu rzeczywistego głośnika całe misterne strojenie rozjeżdża się w piernik, szczególnie przy pentodowym stopniu wyjściowym o rezystancji wyjściowej większej od rezystancji obciążenia.
Nie zrozumiałeś. Tu nie chodzi o misterne strojenie dla obciążenia rezystancyjnego. Chodzi o takie skompensowanie pętli sprzężenia zwrotnego, żeby uzyskać jak największy margines stabilności. Właśnie po to, żeby po podłączeniu obciążenia o innym charakterze --- pojemnościowym, indukcyjnym albo bardziej skomplikowanym (jak kolumna głośnikowa) i "rozjechaniu się wszystkiego w piernik" wzmacniacz nadal był stabilny. Podczas gdy jedyne co Ty zrobiłeś to dostroiłeś wzmacniacz tak, żeby uzyskać ładny prostokąt przy obciążeniu konkretnym głośnikiem szerokopasmowym.
Nie zrozumiałeś. Prostokąt akurat oglądałem na rezystorze, nie podejrzewałeś mnie chyba o ustawianie prostokąta na głośniku. Na rezystorze prostokąt, na głośniku stabilność.
Skąd twoje konfrontacyjne podejście? Ja nie mam ochoty na przepychanki.
Wracając do strony, samo wyjaśnienie sprawy jest bardzo rzeczowe i przystępne, ale patrząc na przykłady odnoszę wrażenie, że autor zakłada zbyt duże głębokości sprzężenia i koniecznie chce uzyskać to za pomocą jednej globalnej pętli. Przypomina to trochę podejście konstruktorów z lat '50 i '60. Nawiasem mówiąc wtedy właśnie kompensujący dwójnik RC w anodzie pierwszego stopnia był popularnym elementem, a wzmacniacze miały duże wzmocnienia z otwartą pętlą i bardzo głębokie sprzężenia przez wiele stopni. Ponownie tego podejścia używano, kiedy wzmacniacze operacyjne były szczytem mody.
Nie widzę żadnej analizy wpływu takiego głębokiego, kompensowanego sprzężenia chociażby na zniekształcenia intermodulacyjne, albo zmianę rzędu zniekształceń, które mimo spadku ilościowego mogą być bardziej odczuwalne. Te sprawy były właśnie przyczyną wzrostu niechęci do mocnych wzmacniaczy o silnym USZ i renesansu małych triodowych słabeuszy w okolicach lat '90.
Mimo wszystko mam większą sympatię dla wzmacniaczy, które nie wymagają kompensacji, ponieważ drugi biegun naturalnie wypada przy wzmocnieniu poniżej jedności. Są to wzmacniacze o małej ilości dobrze skrojonych stopni, ze sprzężeniami lokalnymi.
To co napisałeś sprowadza się do jednego zdania: Z pustego i Salomon nie naleje. Jak wzmacniacz ma kiepskie parametry bez sprzężenia to nawet nie wiadomo jak głębokie sprzężenie tego nie naprawi. Wydaje mi się jednak, że autor zdawał sobie z tego sprawę i celowo dobrał taki przykład wzmacniacza, który kompensacji potrzebuje "na gwałt"
Jedna rzecz mnie jeszcze zastanawia, czytam na stronie:
As a rule low end stability can usually be achieved by setting the breakpoint of all but one of the RC coupling networks at or below 1 Hz. The remaining one should have a breakpoint that is above the low frequency limit of the output transformer. For example if you are using a Hammond output transformer which has a low frequency limit of 30 Hz you should set the breakpoint at 50 or 60 Hz.
Czyli generalnie chodzi o to, aby ustawić biegun powyżej użytecznej fd, bo USZ i tak to "wypłaszczy". Takie coś sprawdzi się małosygnałowo, co przy wysokich tonach może być bliskie prawdy, ale na dole pasma cięcie w okolicy 60Hz spowoduje, że np. dla 30Hz od wejścia do punktu filtracji wszystkie stopnie będą musiały pracować z dwukrotnie większymi amplitudami, aby zapewnić poprawne wysterowanie dalszych stopni, a nie zawsze taki zapas dynamiki jest dostępny.
A może przeoczyłem coś, co zmienia sytuację w takim przypadku?
Używamy elementów najwyższej jakości m.in. transformatorów toroidalnych o dużej mocy osobnych dla każdego kanału, własnej konstrukcji ręcznie nawijanych transformatorów głośnikowych oraz rezystorów metalizowanych.
Wiesz może do czego służą w oryginale małe dodatkowe uzwojenia wyprowadzone na środku karkasu (na zdjęciu powyżej w zielonej i niebieskiej izolacji)?