Jest to nic innego jak sugestia (nie tyle pod moim adresem co pod adresem innych uczestników a także biernych obserwatorów tej dyskusji) że jako osoba rzekomo niekompetentna powinienem wstrzymać się od zabierania głosu.Romekd pisze:Nie odważyłbym się publicznie wypowiedzieć, że tego typu kondensatory stosowane były jedynie w "budżetowych" zestawach głośnikowych, bo mógłbym przez osoby mające kontakt z takim luksusowym sprzętem być postrzegany jako osoba kompletnie w temacie niezorientowana.
A teraz - ściśle do tematu (co prawda pobocznego - mowa była zrazu o cewkach powietrznych). Może i Kuba niezbyt fortunnie użył określenia "przebicie". Zwykle bowiem tak określane zjawisko wiąże się z iskrą, trzaskiem, dymem, a jego efektem pozostaje przedziurawiony i zwęglony, tj. trwale uszkodzony dielektryk. Tu zaś mamy do czynienia z nieliniowością układu aluminiowa elektroda /wodorotlenki glinu/elektrolit. Napisał zresztą w ten sposób w pierwszym swoim poście na ten temat, określenia "przebicie" użył później, co nakazywało potraktować je jako skrót myślowy a nie obracać przeciw niemu. W razie pojawienia się polaryzacji: + na elektrodzie, - na elektrolicie prąd jaki przez taki układ przepłynie jest bardzo mały, w przeciwnym kierunku zaś - duży, a jeżeli napięcie okaże się wyższe od potencjału rozkładowego wody - dochodzi do elektrolizy, wydzielania się gazów i gdy taki stan trwa dłużej - do rozerwania kondensatora. W rzeczywistych (polaryzowanych) kondensatorach elektrolitycznych mamy jeszcze drugą (ujemną) aluminiową elektrodę, także pokrytą warstwą tlenków ale znacznie cieńszą od tej jaka tworzy się na elektrodzie spolaryzownej dodatnio. Sprawia to że przy wstecznej polaryzacji takiego kondensatora prąd upływu jest również niewielki, póki nie przekroczy się pewnej granicy. Może to być nawet kilka woltów, gdy tymczasem dla prawidłowej polaryzacji napięcie przy którym prąd upływu pozostaje mały sięgać może kilkunastu... kilkudziesięciu... a nawet kilkuset woltów, w zależności od tego przy jakim napięciu formowano kondensator. Także "formowanie" kondensatora napięciem wstecznym, o ile tylko nie dopuści się do gwałtownego wydzielenia się gazów ma wpływ na grubość owej pasożytniczej warstewki tlenków na elektrodzie ujemnej, a w konsekwencji na prąd upływu przy odwrotnej polaryzacji, ale także na wypadkową pojemność kondensatora, przy czym zależy ona wówczas od warunków w jakich jest mierzona i jak zostanie zdefiniowana. Inny wynik będzie przy niskich napięciach przemiennych, gdy prąd upływu w obu kierunkach jest mały, inny przy wyższych gdy przy polaryzacji w kierunku wstecznym pojawia się znaczący prąd upływu w szczytach napięcia, jeszcze inny gdy kondensator pracuje przy polaryzacji napięciem stałym, tak że do jego przebiegunowania nie dochodzi. To tłumaczy dlaczego podczas Twoich pomiarów napięcie stałe w środkowym punkcie połączonych antyszeregowo kondensatorów było niewielkie nawet przy napięciu przemiennym 8V. Naturalną reakcją powinno być w tym momencie pytanie: a co się stanie gdy napięcie to (chodzi o napięcie przemienne na szeregowo połączonych kondensatorach, napięcie na całym łańcuchu RCC nie ma tu nic do rzeczy!) zostanie zwiększone? A jak zachowają się w tych warunkach inne egzemplarze kondensatorów, wykazujące upływność przy wstecznej polaryzacji większą niż te użyte w eksperymencie? I najważniejsze: jak do zjawisk wskazanych wyżej ma się kondensator bipolarny, w którym obie elektrody pokryte są warstwą tlenków o takiej samej, a przynajmniej bardzo zbliżonej grubości? Czy tam nic nie ładuje się do napięcia stałego, skoro elektrody nie pokryte warstwą tlenków o normalnej grubości (odpowiadające ujemnym elektrodom zwykłych kondensatorów elektrolitycznych) tam nie występują? Niestety odpowiedzi na powyższe pytania jak dotąd brak
