Przystępuję do budowy urządzenia, którego koncepcja powstała już dużo wcześniej i podlegała ciągłym udoskonaleniom. Będzie to przedwzmacniacz stereofoniczny służący do sterowania rozmaitymi końcówkami mocy. Urządzenia tego rodzaju były popularne w wyższych liniach sprzętu produkowanego w dostatnich krajach, jak USA. Stanowiły swoiste pulpity sterownicze, z rozmaitymi narzędziami do sterowania dźwiękiem. A więc korektory dopasowane do różnych krzywych, rozbudowane układy regulacji barwy dźwięku, filtry wysokich i niskich częstotliwości, regulacje głośności, balansu, separacji stereofonicznej, itd., itd.
Urządzenie takie czyni zdatnym do użycia w systemie każdy wzmacniacz pozbawiony tych cennych organów: nawet współczesne audiofilskie sprzęty, w których jedynym dostępnym dla użytkownika pokrętłem jest włącznik sieciowy

Urządzenie, którego budowę postaram się tutaj przedstawić jest układem bezkompromisowym. Projektując go dołożyłem wszelkich starań, aby tak było, sięgnąłem też po najlepsze wzorce.
Nie są to jednak wszystkie asy z rękawa. Mam w zanadrzu projekt jeszcze trochę wyższej klasy przedwzmacniacz (na własny użytek), ale ten musi jeszcze odrobinę dojrzeć. Można jednak powiedzieć, że prezentowany tu układ jest jego abrewiacją. Rozwiązania układowe będą te same, może tylko odrobinę mniej rozbudowane (ogranicza mnie trochę liczba dostępnych lamp, ze względu na wydolność uzwojenia żarzenia - niecałe 3 A). Różnice nie są duże, np. tutaj będzie regulacja barwy na potencjometrach, a tam - na przełącznikach obrotowych 11-poz., osobno dla kanału prawego i lewego.
Temat tamtego urządzenia podejmę, gdy sprawa dojrzeje do końca i nie będzie już żadnych innych priorytetów (teraz są; rozliczne).
Tymczasem zaś załączam pierwsze zdjęcia: pokazują niektóre szpargały zgromadzone do budowy przedwzmacniacza. Są więc papierowe kondensatory blokowe do siatek drugich; są zaformowane kondensatory elektrolityczne zasilacza (Elwa 2x10 uF na 350 V - pospolite 2x47 uF są za wysokie); dobrej jakości, a co najważniejsze - cudownie lekko chodzące przełączniki obrotowe (wspaniałe uczucie po traumatycznych doświadczeniach obracania topornych polskich przełączników obrotowych - te da się obracać trzymając palcami za oś! nawet bez konieczności użycia gałki), z pakietami odpowiednimi już do obranego zastosowania - 2 sekcje typu "1 z 6" na pakiecie, dwa pakiety na przełącznik; oczyszczone bakelitowe podstawki; potencjometry podwójne, wyselekcjonowane z większej partii pod kątem współbieżności i liniowości; potencjometr głośności.
Ten ostatni nie jest tak oczywisty, jakby się myślało. Musi być podwójny, z charakterystyką tzw. logarytmiczną (de facto wykładniczą, oznaczaną najpierw C, a potem B, a na wschodzie (i zachodzie) A

Cóż więc było czynić? Ano, trzeba było samemu sfabrykować taki potencjometr. Technologia wytwarzania ścieżek oporowych, tłoczenia aluminiowych kubeczków, toczenia osiek przerosłaby moje możliwości warsztatowe. Natomiast w dokonywaniu przeszczepów doszedłem już do niemałej wprawy, co zaraz zaprezentuję

Wziąłem tedy potencjometr podwójny 100 k, z właściwą charakterystyką i odczepem, o dobrej długości osi i nobliwym wyglądzie. Produkcji Telpod, nabyte onegdaj na Wolumenie w liczbie 20 sztuk. Jest z czego wybierać (wyselekcjonowałem najlepszy, możecie mi wierzyć).
Wziąłem też potencjometr z wyłącznikiem, typu "od starego radio". Co ciekawe, nie każdy równie dobrze kwalifikuje się jako dawca, jest kilka rodzajów. Rozebrałem go, roznitowałem i wymontowałem płytkę popychającą wyłącznik. Analogiczne operacje przeprowadziłem na pacjencie. Umieściłem w nim właściwą płytkę i zanitowałem. Pozostało jeszcze zamocowanie kubeczka z przełącznikiem. Niestety mocowanie jest inne i odginane blaszki nie pasują. Wykonałem więc mocowanie zastępcze, z pasków blaszki miedzianej, które zalutowałem w naciętych uprzednio rowkach.
Wszystko widać na zdjęciach, napiszę tylko że operacja się powiodła, a potencjometr działa bez zarzutu.
Schemat jeszcze nie jest nakreślony, żebym mógł do pokazać.
Pozdrawiam,
Jakub